wtorek, 9 września 2014

psychoza spożywcza

Ześwirowałam ostatecznie..... jest końcówka lata więc obsesyjnie pożeram maliny, bo przecież się skończą, już, zaraz nie będzie (!!!), więc pochłaniam codziennie maliny napęczniałe od letniego słońca ("palce miałaś na oślep skrwawione ich sokiem" - no teraz rozumiem, o co chodzi! rzeczywiście, są jak uporczywe plamki krwi), jednocześnie myślę o moich ulubionych potrawach, które zawsze jemy w górach (bo teraz gór nie będzie długo, długo....), żołądek zwija mi się w piąstkę z tęsknoty za kwaśnicą (totalnie najpyszniejsza na świecie zupa w skali... no chyba ever) z Chaty Ducha Gór w Szklarce, ale przede wszystkim opętańczo myślę o naleśnikach z jagodami...., żeby tak mieć tu i teraz te z "Odrodzenia" albo jeszcze lepiej - te ze "Szrenicy"..., no i generalnie takie jagody prosto z krzaka, koszone szybko ze szlaku i pożerane natychmiast też byłyby cudem... bosz zaraz się zapluję pod wpływam tych fantazji, wszystko inne smakuje mi jak papier, no oczywiście oprócz kawy i wina, ostatecznie trwa Winobranie (tradycyjna, jarmarczna impreza w ZG suto polewana winem), zatem celebruję... koję, zalewam winem moje świry, moje obsesje, nienasycenia.... Może B. zrobi mi kwaśnicę?! on umie, magik jeden, ale póki co wino, wino, wino... przegryzane pastą z awokado, mniam, czytałam gdzieś kiedyś, że jedzenie to seks dla starych ludzi, czy to już ten moment?... frustrujące, zatem wino, tak, koniecznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz