sobota, 6 września 2014

Lucy LB -


Byłam, widziałam. Nic wiekopomnego, ale film przyzwoity; w swoim gatunku quasi-naukowego filmu akcji i atrakcji jest to rzecz "do obejrzenia". Świetne pierwsze sceny, dobry scenariusz tak do połowy filmu, potem jakby się LB wszystko w rękach rozpadło i rozpłynęło w efektownych surrealistycznych wizjach, które zalepiły miejsce, gdzie w scenariuszu wyczerpała się wena. Nie jest to "Wielki błękit" wcale, nie jest to "Leon zawodowiec" w ogóle ani nawet "Piąty element" czy "Nikita", choć echa tamtych pomysłów, skrawków, można zobaczyć, jakby "Lucy" stanowiła ich eklektyczny zbitek. To zdecydowanie nie jest  zły film. To jest film niechlujny. I trochę bez tego nerwa skołtunionych, skrywanych emocji, który zawsze pulsował i uwodził w filmach Bessona - zatem film jest grany, tworzony, sklejany, ale widza nie dotyka, a chyba miał. Przypomniał mi się "Kosiarz umysłów", który w kwestii efektów specjalnych na pewno jest względem "Lucy" po prostu zgrzebny, ale jakoś go wolę. Sama idea - abstrahując od jej naukowych usankcjonowań - interesująca i oczywiście może inspirować do snucia fantazji, domysłów, domniemywań, mnie tymczasem popchnęła w kierunku "Kosiarza...".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz