czwartek, 3 lipca 2014

Przechodzony skrawek dworku

Kiedy już będę starą, grubą ostatecznie (i bezwstydnie) zdziwaczałą kobietą mój dom nieuchronnie zmieni się w muzeum rzeczy znalezionych, by nie rzec w graciarnię, choć nie znoszę do domu byle czego, tylko drobne skrawki, to zawsze z poczuciem, że posiadam skarb; łyżeczki z odległych restauracji, filiżanki z pęknięty uchem, książki wystawione przed starą biblioteką, nóż tępy jak nieszczęście, który spadł ze sceny podczas przedstawienia; nie jest tego dużo, ale regularnie się zdarza... I teraz właśnie chodziłam po starym zrujnowanym Żabim Dworze - na werandzie na tyłach domu sterty chybotliwych gruzów, a na podłodze potrzaskane resztki przepięknych grubych kafli, które kiedyś zapewne zdobiły werandę, po których biegano, które ktoś szorował na kolanach, zamiatał, ktoś tylko deptał, ktoś wydeptywał przez nie ścieżki i pozwalał ich wzorom wrastać w swoje wspomnienia, kafle ze śladami tysięcy stóp, milionów wydeptanych kroków. I był jeden cały, oderwany od podłogi, nieuszkodzony, ostatni z ostatnich, czekający na coś, no i zabrałam go do mojego domu. Prawdziwy skarb.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz