środa, 9 lipca 2014

O tym jak nie znalazłam kwiatu paproci w Sudetach

Szukam kwiatu paproci, nie po to, by zerwać i mieć, ale po to, by zobaczyć i zapamiętać. Oczywiście paproć nie ma kwiatów, ale to przecież w niczym nie przeszkadza. Poszukiwania kwiatu trwają zatem, tymczasem znalazłam jednak mnóstwo wielkich połaci paproci bez kwiatów i koniczyn bez czterolistnej koniczynki, a ponadto.... lewkonie, które z babcinych ogródków przeprowadziły się do lasu i rosną często gęsto w niższych partiach szlaków; sarny w oddali; mrówki olbrzymy; zwykłe grzybki pasożytki i psychodeliczne, wściekle pomarańczowe grzybki halucynogenki (?); mocno zamieszkanego borowika; jaszczurkę wygrzewającą się w słońcu; mój cień; motyla na 1500 m n.p.m., który daje radę wśród nielicznych kwiatów i kosodrzewiny; drzewa zaplute żywicą (kolejny raz wielka szkoda, że nie da się sfotografować zapachu) i drzewa obdarte ze skóry kwaśnym deszczem z lat 80., ale już w towarzystwie swoich potomków - widok tragiczno-optymistyczny; skały zielone od porostów, czyli najstarszych mieszkańców gór; pyszne poziomki i przepyszne jagody; niezapominajki tak niebieskie, że aż fosforyzujące wściekłym blue i dziwne fioletowe kudłate kwiatki. Zawsze sporo znajduję, szukając tego, czego nie ma.
























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz