poniedziałek, 21 lipca 2014

Mehran i ja

Marsha Mehran była do mnie podobna, tym rodzajem podobieństwa, które zdarza się między rodzeństwem i wskazuje na pochodzenie od tej samej ludzkiej sztancy. Własnie to podobieństwo (umocnione tym, że była w zasadzie w moim wieku, a ja bezpowrotnie nie mam siostry) zaprowadziło mnie do jej książek. Rozumiem, co chciała w nich opowiedzieć i podobało mi się to, co mówiła.
Tymczasem jakiś czas temu znaleziono ją w jej domu, w którym zaszyła się zupełnie sama i zupełnie sama umarła. I już jej nie ma. Tak po prostu i nagle. Czytając tę jedną z wielu prasowych informacji, poczułam, że chodzi tu też o mnie, o moje potencjalne niezapowiedziane i niczym nie dające się wyjaśnić zniknięcie, zamilknięcie, samotność. To przecież możliwe. Zawsze. I dokładnie tego dnia, gdy przeczytałam ten nie mój, ale jakoś dotykający mnie nekrolog zauważyłam tak naprawdę, że śmierć może mnie rzeczywiście dotyczyć i osiągnęłam próg mojego umierania.
Piję kawę i czytam "Zupę z granatów", wiedząc na pewno, że z Mehran łączy mnie też pewne pokrewieństwo wyobraźni i postrzegania świata, to przyjemna książka, dobry ślad po człowieku, cenniejszy niż odcisk dłoni w dowolnie wybranej Alei Sław.

mehran odchodzi


"Wtenczas, gdy duch twój błąka się na wietrze,
ty sam, niepilnowany,
Wyrządzasz krzywdę innym, a zatem i sobie..."
(M. M. "Zupa z granatów")

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz