środa, 23 lipca 2014

gendrowe "łatki" i kulinaria podwórkowe

Nie umiem gotować, co więcej gotowanie wcale mnie nie pociąga, gdybym była mężczyzną, byłabym jeszcze jednym facetem, któremu się gotuje, ale że niewątpliwie jestem kobietą mój brak uzdolnień i zapału do kulinarnych wyczynów wywołuje zdziwienie, złośliwości, a czasami wręcz dezaprobatę, trochę jakbym była osobnikiem płci żeńskiej o mocno zaniżonej wartości; nie żeby to po mnie tak kompletnie spływało..., ale co w sumie mam zrobić? wdrożyć się w czynność, do której brak mi i chęci, i talentu, żeby... no właśnie po co? i co dalej? szydełkowanie? wszystko to bzdura, choć skłamałabym mówiąc, że czasami nie jest mi mocno niezręcznie w różnych sytuacjach, kiedy po raz tysięczny jest to przedmiot żartów, docinek i kąśliwych komentarzy, umiem się z tego (z siebie) śmiać, ale ileż można się śmiać z jednego żartu, zwłaszcza gdy słyszy się go po raz setny....
Tymczasem aktywnie uczestniczyłam w działaniach kuchniopodobnych na placu zabaw, trochę piachu, pudełek po jogurtach i serkach, odrobina wody, okolicznej roślinności i zabawa w restaurację aktywizuje nawet najbardziej znudzone dzieci, no i zawsze się udaje; wymyślałam dania (przystawka, pierwsze danie, drugie danie, deser), które chętnie bym zjadła, na bieżąco kreując menu i płaciłam za potrawy żywą gotówką, wydałam wszystkie drobne monetki, więc kelnerki i kucharze obłowili się w moje groszówki i eurocenty (co podniosło wydatnie ich poziom satysfakcji z własnych dokonań), widać jestem urodzonym konsumentem dań z piasku i roślin, bezsensowny talent, zwłaszcza u osoby, którą w kuchni ratują półprodukty i dania gotowe. Ale jednak... czasami.... przydaje się równie bardzo jak prawdziwe gotowanie.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz