niedziela, 15 marca 2015

onirycznie

Miałam kiedyś często taki sen, w którym przez wysoko położone okno wpadał do ciemnego pomieszczenia, w którym byłam, jasny snop światła, sen składał się tylko z tego, z takiej właśnie trwającej chwili oczekiwania na bliżej niedookreślone coś: światło snopkiem wpadające w ciemność i wirujące w nim opiłki kurzu, na które patrzę i już, żadnej fabuły, tylko taki moment, towarzyszyło mu dość przyjemne uczucie spokoju i bycia na właściwym miejscu, we właściwym czasie; nie śnię już tego, ale pamiętam; i zawsze kiedy uda mi się gdzieś zobaczyć taki promień światła, dopada mnie ten sam senny konglomerat wrażeń i uczuć, kompletnie nie wiem, co to znaczy, być może (i wielce prawdopodobnie) nie znaczy to nic, ot jeszcze jedno natręctwo umysłu. 
I jeszcze tylko to jedno, oczywiście nie umiem robić zdjęć, ani technicznie ani artystycznie nie robię ich dobrze, ale też nie są one tworzone pro arte, tylko, aby zauważać i widzieć, żeby mi życie nie (od)płynęło niepostrzeżenie, a nie zawsze przecież można samym słowem fabularyzować codzienność, zatem czasami zdjęcie, przydaje się. I bywa, że dopiero oglądając zdjęcie wiem, co widziałam, jakby ono destylowało rzeczywistość. I teraz w tych górach, ostatnio, nie wiedziałam, że ten moment z mojego snu, który już mi się nie śni, przydarzył mi się na szlaku, a ja zauważyłam go dopiero na zdjęciu, mocno post factum. I to także nic nie znaczy. Lubię się na nie pogapić, to jakby wszystko.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz