piątek, 4 marca 2016

okruchy dnia spędzonego w biegu

morze frytek - dokładnie tyle przewinęło się przez moje słone palce, lubię jeść palcami, nic się z tym raczej zrobić nie da; 
podobno wyglądam jak Żydówka, podobno mam żydowskich przodków, czy faktycznie? nie ma to dla mnie żadnego znaczenia, bo nie wiem, czy powinnam w związku z tym coś czuć;
do tego jakieś szkolenia, gdzie wyważonym mądrym tonem pełni znużonego spokoju rozsądni ludzie wyjaśniali mi, jak rozmawiać, żeby było dobrze, żeby uzyskiwać pożądany efekt i... tak, ja to uznaję, rozumiem, mnie to nawet przekonuje, dostrzegam w tym celowość i rację, ale zarazem ja temu nie wierzę, żywy człowiek, żywa akcja i reakcja, to coś innego i jest to zapisane gdzieś indziej; 
być może rzeczywiście najstraszniejsze, najgorsze z naszych (moich, moich oczywiście) grzechów i przewinień, to właśnie te zamknięte szczelnie w głowie, zakleszczone wśród różowych zwojów mózgu, zepchnięte do niebytu jak u świętych, wszystko czego nie da się lub strach dotknąć, wszystko co upychamy, bo wstyd, bo żal, bo chrobotanie, bo niezręczność, wiadomo;
wracałam nocą do domu, szybkim krokiem, było pusto i ładnie, trochę się bałam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz