środa, 16 marca 2016

niegdysiejsza wiolonczelistka słucha Dworzaka

mało kto wie, że grałam kiedyś na wiolonczeli, kilka lat, ja sama także niemalże już o tym nie pamiętam i nie wiem, czy dziś zagrałabym poprawnie choć gamę, ale przecież kiedyś, wtedy, dawno temu to był istotny składnik mojego życia, szkoła muzyczna i jej niepowtarzalny twardy chów - rzecz jedyna w swoim rodzaju, po ostatnim egzaminie oddałam wiolonczelę i nigdy więcej jej nie dotknęłam, w szkole nie pojawiłam się nawet po świadectwo, wiedziałam, że już nie zagram, więc po co mi ono? było minęło, tymczasem dziś z podziwem patrzyłam na małego 18-letniego Czecha, który wycinał jak szalony Dworzaka z towarzyszeniem orkiestry, bo przecież teoretycznie to miałam być ja, bo przecież, kiedy byłam małą dziewczynką, to ja chciałam tak grać, żeby ten Dworzak się udał, to solo, ten koncert, choć nigdy na żywo nie słyszałam całego utworu, to wiedziałam, że to moja szansa na bycie wirtuozem, a dziś.... paradoks, bo właśnie usłyszałam Dworzaka granego na żywo i piękne to było, choć to nie ja grałam, w gruncie rzeczy poczułam ulgę, od wiolonczeli pękają palce, bolą dłonie, wykrzywiają się stawy, ale przede wszystkim to nie miałam być ja na tej scenie, to miał być ktoś inny i był, obejrzałam się za siebie na wszystko, co niewybrane, bez żalu, zupełnie


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz