środa, 12 lipca 2017

z widokiem na malownicze resztki młyna

niby pada, ale ciepło, więc rower... po drodze ulewa, przestanek, chowamy się i siedzimy z widokiem na niszczejący budynek po młynie, który być może wcale nie był młynem, rozmawiamy o tym budynku, czym był, czym jest, czy mógłby się stać i nagle mam ciszę w sobie, mam taką ładną bezwysiłkową bliskość z Kimś, tylko dlatego, że siedzimy i rozmawiamy, że ten młyn, że deszcz, że rzeczywistość wydaje się dokładnie Taka, bez przyczyn i motywacji, i trochę jest to ładne, trochę straszne, więc mam kompletny zachwyt i totalny niepokój w jednej chwili; Pani Gienia powiedziała mi dziś: - Jesteś w moim typie, lubię cię od pierwszego wejrzenia - i to było miłe, że tak ktoś po prostu mówi bez wahania i zawstydzenia, bez kalkulacji, a ja czuję, że to jest prawda, bo i ja naprawdę lubię tę starszą panią, zaiskrzyło między nami coś dziwnego, czuję się z nią swobodnie, już dawno nie spotkałam starej kobiety, z którą byłoby mi tak po drodze i chyba mi jakoś tego brakowało, tak myślę; wracaliśmy w deszczu, na niebie piękna spektakularna tęcza z jednej strony, z drugiej słońce i chmury, poszarpany zachód jak z pocztówki, kałuże, woda, rowerowa szybkość, bolało mnie ciało do tej szybkości i dobrze, miało boleć, po to była ta szybkość, a mimo to znowu lekko i płynnie wszystkie trybiki i zapadki nagle wskoczyły na swoje miejsce i znowu ten sam kompletny zachwyt i totalny niepokój, nie mogłam się temu oprzeć; wieczorem leżałam w łóżku, patrzyłam w sufit, kolejny raz zerkałam na moje nowe sukienki, w międzyczasie kołysząc i tuląc całą tę rozbrajającą mnie kruchość, myślałam o tym młynie, o tym czym był i czym jest, czy mógłby być i nie umiałam przestać

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz