poniedziałek, 31 lipca 2017

"Mozart w gokarcie" (BABY DRIVER)

film, o którym krążyły tak sprzeczne opinie, a recenzje okazywały się więcej niż pełne niekonsekwencji, że po prostu musiałam iść zobaczyć to sama... fabuła jest prosta, wręcz prościutka, młodziutki chłopczyk, świat przestępców, on chce dobrze, oni go ciągną do zła, no i się dziecko musi z tego wywikłać, plus miłość, muzyka, wybuchy i pościgi... kino zdecydowanie stawia na akcję i muzykę, która jest znakomita, poza tym jest to film przede wszystkim genialnie zmontowany, wszystko tu gra między muzyką, scenami, wydarzeniami, pełne dopracowanie i kompatybilność dziania się i ścieżki dźwiękowej, dlatego po prostu dobrze się to ogląda, ten montaż niesie film, razem z muzyką, czy jest coś takiego jak musical akcji? jeśli nie ma, to chyba tu się wydarzył; natomiast bohater główny... trochę to jest postać beznamiętna i dziwnie zbudowana, geniusz kierownicy, uwikłany w przestępczy świat, ale w sumie muzyk, wrażliwa dusza, dzieciak po przejściach, trochę dziwak, gra go śliczny chłopczyk, który z wyglądu dopiero co kończy gimnazjum, taki trochę młody gniewny czy raczej buntownik bez powodu, ale emocjonalnie aktor nie uniósł tutaj dramatyzmu, który potencjalnie mógł tkwić w tej postaci, a go jednak zabrakło, także dlatego, że jest to postać nie do końca dobrze napisana i wykreowana na poziomie scenariusza, o ile jest dość oczywistym, z czego wynikają muzyczne fascynacje bohatera i jego swego rodzaju introwertyzm, to w zasadzie nie wiadomo, jak, kiedy i od kogo, w jakich okolicznościach, ten mały chłopczyk [ma pseudonim Baby... no który młody chłopak by się tym szczycił, akceptowałby to, i generalnie tak się przedstawiał, nawet podrywanej dziewczynie, wszyscy mówią na niego Baby... - taka stylówa, żeby było... stylowo, no nie kupiłam tego...] stał się genialnym kierowcą, nawet jeśli to taki samorodek, wypadałoby to jakoś obudować, tymczasem jego umiejętność jest znikąd, nie do końca koresponduje też z jego innymi cechami i zdolnościami lub może za mocno jest do nich podłączona (czy jeździłby tak samo bez muzyki, bo wydaje się, że do wszystkiego, co robi musi mieć podkład muzyczny i to zupełnie nieprzypadkowy, do każdej sytuacji trzeba - nie bacząc na okoliczności - wybrać piosenkę...); drugi plan... oczywiście Kevin Spacey (szef bandy złodziei, cudnie niejednoznaczny w każdym momencie) fajny, bo on zawsze jest fajny, pozostałe postaci są może szablonowe w swoich konstrukcjach: głupi przestępcy, którzy padają jak muchy, agresywny psychopata i destruktor, makiaweliczny i nieoczywisty szef, namiętna para narkomanów złodziei, kochający dziadek, dzięki, któremu poznajemy wrażliwą stronę głównego bohatera i śliczna zakochana kelnereczka, gwarantująca urokliwy wątek miłosny - taka trochę sztampa kina akcji, ale za to ich reakcje i relacje z bohaterem głównym nie są mimo wszystko przewidywalne i trudno określić, jak dana postać się rozwinie, nie są to w większości osobowości czarno-białe, co sprawia, że wierzy się im bardziej niż chłopcu na pierwszym planie, który jest grzeczny i miły, tylko ma pecha, poza tym.... dużo nieprzeciętnie widowiskowych pościgów samochodowych (trochę mi to "Drive" przypominało, choć tam postać pierwszoplanowa wypadła o tysiąc lat świetlnych lepiej); przede wszystkim jednak wiele razy miałam poczucie, że oglądam świetny i bardzo efektowny teledysk, a nie film... muzyka, akcja, rewelacyjne pościgi, montaż mają niesamowitą dynamikę, jak w bardzo dobrym... no właśnie - teledysku, ale film to także opowieść o czymś, postaci, fabuła, tego tu brakuje, ekscytowała mnie akcja, muzyka, ale historia mnie nie przekonała, może także z powodu cukierkowego zakończenia, ale nie tylko, po prostu widziałam też wiele pożyczek, z wielu filmów, które już były - o pościgach, przestępcach i młodych zakochanych buntownikach, gdyby wbić w to elementy parodii... jakiegoś dialogu z poprzednikami, dystansu, to byłoby Coś, ja jednak tego dialogu nie widzę, widzę za to opowieść, ślicznie opakowaną w muzykę, zdjęcia, stylizację swego rodzaju (która jest ładna, efektowna i elegancka, tego jej odmówić nie można) oraz nowoczesne efekty, ale jest to opowieść, która już była i już się wydarzyła kilka razy, i w tych kilku wcześniejszych wykonach była jakaś prawdziwsza, dramatyczniejsza, nawet lepsza, "Baby Driver" pięknie sięga do pięknych tradycji kina w swoim gatunku, ale nic z nimi nowego nie robi, poza ich eleganckim podaniem, czy to wystarcza? w sumie nie wiem; jednakowoż... pozostaje to całkiem fajny pościgowy film akcji do obejrzenia, dla samej muzyki, dynamiki, Specey`a, Foxxa, kilku (nie żeby wielu...) niezłych dialogów, ładnych, choć przestylizowanych niekiedy ujęć, sceny ze starszą panią, pięknych pościgów - dobra rozrywka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz