sobota, 28 stycznia 2017

a w Koninie bez zmian

jestem zdezorientowana i zagubiona, emocjonalnie jest to dla mnie czas bardzo skomplikowany i z trudem ocalam w nim swoją równowagę, ledwo łapię swój zwykły balans, więc co? więc pojechałam do mojej Stwórczyni, pojechałam do domu, bo dom zawsze jest tam, gdzie czeka na nas matka, przyniosło mi to pewną odmianę, pozwoliło złapać dystans, pogadałyśmy jak kobiety, matka i córka, ale także po prostu kobiety, towarzystwo mojej matki zawsze sprawia, że cała moja miękkość wypływa na powierzchnię i chce mi się tylko siedzieć i płakać, jak wtedy gdy byłam mała, siedziałam i ryczałam prawie bez powodu, ona nigdy nie wiedziała do końca czemu, ale i tak mnie przytulała i to wiele naprawiało, teraz nie płaczę, od dawna, nie wiem nawet dlaczego, teraz też nie płakałam, może to z powodu obecności Małej Mi, udaje przy niej zawsze najdzielniejszą z dzielnych, ale jakoś jest mi lepiej, mama się zawsze mną opiekuje, niby tego nie potrzebuję, ale i tak to przecież miło, jakoś mnie to roztkliwia, siedzimy zatem w Koninie trochę, może nie umrę, może się tu jakoś uratuję; byłam zupełnie zaskoczona tym, że dworzec PKP nie zmienił się wcale, pomalowali go z zewnątrz, ale środek jest ten sam [to trochę jak ja w sumie], odbyłam podróż do kilku nastoletnich wspomnień... śmieszna rzecz, jakie sceny pamięta się po latach, jakieś beznadziejne siedzenia, i wyczekiwania na pociąg, bo Poznań, bo studia, spotykanie się z Leszkiem, który był dla mnie za świetny, ale i tak mnie chciał, ciągłe wyjazdy do moich licheńskich znajomych, niekończące się rozmowy z Michałem i ciężkie spojrzenia jego matki gdzieś po drodze, tysiąc przesiadek w drodze do szkoły muzycznej, bieganie przez tory do Kaśki latem.... tysiące slajdów, w większości fajnych





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz