poniedziałek, 1 lutego 2016

Dawno temu... wspomnienie o przestraszance ("Był sobie król...")

Kiedy byłam bardzo, bardzo mała ciocia Czesia, a może babcia Krysia śpiewały mi kołyskę i nauczyły mnie jej zupełnie mimowolnie, myślę, że była to jedna z pierwszych piosenek, które śpiewałam jako mała dziewczynka i pamiętam ją do dziś, choć przecież nie śpiewam jej już wcale; a kiedyś tak, tysiące razy nuciłam dla siebie i dla innych, tysiące razy... bez żadnej świadomości oczywiście, że to Janina Porazińska i że w sumie jest to niezwykle smutna i straszna opowieść, a może jednak tak? może wiedziałam, że jest w tej historii przytłaczające fatum i nieuchronność, w końcu Małej Mi nigdy - ani jednego jedynego razu - nie śpiewałam tej kołysanki, a przecież mam tę melodię wdrukowaną w najgłębsze połacie pamięci... nie lubię też od zawsze strofki o zjadaniu głównych bohaterów, nie pomijałam jej, ale zwyczajnie nie lubiłam tej części, po prostu; 
i teraz przypływa do mnie jakby znikąd, czyli z przypadku wspomnienie tej kołysanki i totalna, bezlitosna świadomość, jak przytłaczająco smutna jest to piosenka, patrzę na przypadkowo wyszperaną, ale za to przecudną animację i słucham wersji Peszek, i widzę/słyszę/wiem, że okrutna i przerażająca jest ta Porazińska i że to nie jest kołysanka, tylko przestraszanka dla dzieci, że nie powinno się po niej zasypiać za szybko i nie rozumiem, czemu mi ją śpiewano? pewnie bez powodu; i nagle wszystko jest noir, pięknie noir, wypalone, wdrukowane prostą melodią, mimochodem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz