sobota, 4 listopada 2017

"wszystko ci oddałam (...), a ty to rozdałeś" ("MOTHER!")

Piękna i straszna alegoria, żaden bzdurny horror, żadna komercja, w całym zalewie kina zaledwie znośnego, jak dla mnie jest to film wybitny i niesamowity. Bardzo antyreligijny, w jakimś niefeministycznym sensie nawet antyptriarachalny, chyba przede wszystkim jednak antyludzki, bo my ludzie jesteśmy tam wielkimi dewastatorami, którymi rzeczywiście jesteśmy przecież w całej naszej wielowiekowej historii, do tego "Mother!" pełen jest odniesień biblijnych, ale pozostaje przeokropnie surowy wobec Boga, religii i właśnie ludzkości w ogóle, a zarazem jest dotkliwie przekonujący i prawdziwy, utkwił mi w głowie niesamowicie. Materiał do rozważań, refleksji i wspomnień na kilka dni i na długo. Wiele razy myśląc o Ojcu, myślałam o tym, czy jest jakaś Matka, czy oprócz kreatywnej siły, jest też materia, która jest jej tworzywem, siłą napędowa, brakowało mi pewnego ogniwa, czegoś co fizycy teoretyczni nazywają czarną materią, czegoś nieuchwytnego, ale istotnego, bo trudno mi wyobrazić sobie jakikolwiek Koniec Ostateczny w tym samym stopniu co Nicość, z której wyłania się wszechświat, i ten film jest dla mnie pewną odpowiedzią... mocna rzecz, ale no... trzeba zobaczyć, warto zobaczyć. Recenzję "Mother!" zrobił świetną Kinomaniak, więc nic tu więcej nie dorzucam, poza tym tylko, że dawno nie widziałam filmu, który bym mnie tak poruszył i tak mi utkwił w głowie. Jest to w moim odczuciu obraz całkowicie niekomercyjny, ale chyba miał jednak coś zarobić, dlatego zapowiedzi w ogóle nie oddają tego, o czym on rzeczywiście jest, zapowiedzi zwiastują horror, co naprawdę jest bzdurnym przyporządkowaniem. "Mother!" może się ludziom podobać lub nie, ale obojętny nie pozostanie nikt.



Ojciec: - Kocham cię...
Matka: - Nigdy mnie nie kochałeś. Kochałeś tylko to, jak ja ciebie kochałam. A ja wszystko ci oddałam, wszystko, a ty to rozdałeś...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz