środa, 29 listopada 2017

pewna kasa biletowa w pewnym mieście na południu Polski


jeśli urodziliście się w latach 70. i rodzice kiedykolwiek podróżowali z wami pociągiem, to pamiętacie takie kasy na zawsze nieusuwalnie brudnych kolejowych dworcach, w zawsze brudnych, obtłuczonych zazwyczaj budynkach, z których farba i tynk odłaziły płatami i łupkami, kolejowe stacje małych i średnich miast, okratowane okienka, przez które trudno się porozumieć, a trzeba, i w środku pani, która jest ważna i  metodycznie robi tylko to, co chce i tylko w tempie, które jej odpowiada, wtedy te dworce tętniły życiem i niecierpliwością, było wiele kas, wiele pań, pochylonych nad dogasającą fajką i kawą zalewajką w szklance z koszyczkiem, przy kasie pochylali się ludzie, czasem z pretensjami, bo się spieszą bardzo, ale panie gasiły te żale obojętnością lub jazgotem, tak czy siak gasiły, one miały tu władzę, one wydawały bilety i miało być po ichniemu, bo przecież się nie rozerwą, robią, co mogą i ręce mają tylko dwie, a przerwa to przerwa - jest i tyle, a jak ogonek ludzi stoi, to ten ogonek poczeka, bo przerwa się należy... ; co jakiś czas odkrywam, że takie stacje nadal jeszcze są, choć panie jakby łagodniejsze i na solowych występach, bo stacje opustoszały i tylko jedno okienko jest czynne, tyle przecież starczy, więc jest jedno i jedna w nim pani - najwolniejsza na świecie, chociaż już nie bardzo umie gasić marudnych w kolejce, mimo to klimat jakby został ten sam, ta sama jest poszarzała przybrudzona stacja, ale papierosów się już nie pali w budynku, za to kawa zalewajka jest, czasami stoję w tej kolejce na takiej stacyjce retro, niedobitki mojego PRL-owskiego dzieciństwa tłuką mi się po głowie i nawet jeśli się niecierpliwię, to stoję sobie z sentymentem i pewną przyjemnością

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz