środa, 13 września 2017

jedna zagubiona skarpetka

dzień bez wydarzeń, bywają i takie, zatem zapycham go skarpetą - jakoś w czerwcu lub w maju jechałam przez wiadukt na rowerze i zobaczyłam skarpetkę... zagubione skarpetki nie mają w sobie tego urokliwego dramatyzmu, co porzucone rękawiczki, wyglądają trochę obrzydliwie, a trochę groteskowo, mimo wszystko zatrzymałam się przy tej skarpetce na środku ruchliwego wiaduktu, nie zatrzymały mnie jednak ani te absurdalne kropki ani nawet to, że ewidentnie jest w moim rozmiarze, zatrzymała mnie trywialna ciekawość, trwająca zresztą przez mgnienie: skąd ona się tu wzięła, w tym miejscu położonym z dala od balkonów i suszaków, z których mogłaby sfrunąć? jak bardzo banalna lub niebanalna historyjka się za tym kryje? pięciominutowa refleksja i już, zapomniałam o niej, wtedy, te trzy miesiące temu, kiedy to było?... jakby inna epoka, teraz jest przecież jesień i czekam na otwarcie nowego sezonu na porzucone rękawiczki, myślę o skarpetkach tylko zerkając do mojej skarpetkowej szuflady i odnotowując, że moje skarpetki chyba się wyprowadziły, bo mam ich dziwnie mało, być może pochłania je pralka, którą zawsze podejrzewałam o to, że jest skarpetkowym portalem do alternatywnej rzeczywistości, a może poszły na ten wiadukt? mogę to sobie wyobrazić, mogłabym o tym napisać, jakaś historię czy coś... oczywiście Mrożek zrobiłby to lepiej, Gombrowicz zrobiłyby to lepiej, ja mogę to zrobić tylko inaczej



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz