poniedziałek, 25 grudnia 2017

"Wszystko można sfałszować" ("Koneser")

jako, że w kinie rąbanka i nie ma na co iść nadrabiamy zaległości filmowe w domu, wykorzystując świąteczny czas, do czegoś bardziej konstruktywnego niż bezrefleksyjne obżarstwo; "Konesera" przegapiłam kiedyś, jak był w kinach, ale zapamiętałam z zamiarem nadrobienia; film ze świetną przemyślaną intrygą i z głównym bohaterem, którego trudno lubić, ale całkowicie nie lubić też się nie da i który budzi mieszankę współczucia i politowania - nie trzyma się za niego przesadnie kciuków, ale z rzeczywistym zainteresowaniem śledzi się jego los, może chodzi tu o niezwykłą dynamikę tej postaci, od chłodnego i dość antypatycznego dziwaka, mizantropa i zarazem znawcy sztuki zamkniętego w swoim wysublimowanym świecie do człowieka, który na oczach widza zmienia się w kłębek starganych emocji, o które trudno go było początkowo podejrzewać i nad którymi kompletnie nie panuje, jest to też postać konsekwentnie, choć punktowo (czyli nie cały czas), nieuczciwa w sferze sztuki i relacji, ale zarazem naiwnie szczera w powoli obnażanych emocjach, nie bez znaczenia jest tu oczywiście znakomity w tej roli Geoffrey Rush - świetny aktor, który szerszej widowni jest chyba znany głownie jako Barbossa z "Piratów z Karaibów" lub nauczyciel z "Jak zostać królem"; poza tym, wracając do fabuły... "Konesera" sklasyfikowano jako melodramat, ale mam poczucie, że go to spłyca, jest oczywiście wątek miłosny, ale przede wszystkim to jednak opowieść o człowieku (pod tym względem "Koneser" przypomina mi "Cinema Paradiso", czyli znacznie starszy film Tornatore, tam też jest miłość, jest romans i ma on duże znaczenie, ale ważniejszy jest człowiek i jego doświadczenie oraz to czym ono jest dla niego), więc powiedziałabym, że może bardziej jest to psychologiczny kryminał? film ma generalnie świetnie zbudowaną przez reżysera i scenariusz atmosferę, od początku wiadomo, że ludzie się oszukują, że ich relacje są nieoczywiste i pełne pozorów, że to taka gra, ale kto kogo i jak bardzo ogrywa? tego nie wiemy dość długo, przez pierwszą (lepszą) połowę filmu, choć niestety mam poczucie, że przewidywalność narasta w drugiej części filmu, co jest trochę rozczarowujące, scenariusz nie musiał aż tyle podpowiadać, sugestii i sygnałów robi się za dużo i bywają one naiwne, więc zakończenie w sumie nie zaskakuje; poza tym jednak dobrze dobrana muzyka podbija wszelkie nastroje, a także to początkowo bardzo udane, a potem zbyt przeładowane prowadzenie opowieści pełne aluzji i nieoczywistych znaków;  finał wyjaśnia bardzo wiele, choć jak już mówiłam w którymś momencie staje się zbyt przewidywalny, ale.... warto docenić, że nie rozwiewa wszystkich wątpliwości natury psychologicznej i emocjonalnej i nie musi, i to mi się akurat podobało, nadal pozostały pytania bez odpowiedzi, zwłaszcza w ostatnim kadrze, ostatniej scenie, w której opuszczamy bohatera w pewnej czeskiej restauracyjce, wiedząc, że może się z nim jeszcze stać prawie wszystko; gdybym się miała jeszcze przyczepić..... (bo czemu nie) aktorsko jest nierówno, Rush - genialny, na drugim planie przekonujący i jakiś taki pięknie zauważalny Donald Sutherland, niezły choć bardzo młody wówczas Sturgess, ale reszta aktorów jakoś tak blado przy nich wyszła, już mi się ich role zatarły, już o nich nie pamiętam, i nie wiem, czy to tak było napisane, że nie było co grać, czy zagrane jakoś bezjajecznie? może to i to....jednakowoż w sumie wygląda na to, że film mi się podobał, to taki raczej z tych do zapamiętania

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz