poniedziałek, 21 kwietnia 2014
Prawie wszystko, co piszę jest jak tłuczone szkło, jak kamień do zjedzenia. Więc czuję się niespokojna, jakbym miała
nieczyste sumienie i większość słów zamykam, chowam, ukrywam. Rzecz w tym, że
nie wszystkie, nie zawsze. Nawet ten blog… Cedzę tu słowa
przez sito wewnętrznej cenzury, moje listy do kosmosu, czyli do siebie, którymi
raczej nie chcę nikogo dotykać. Czasami jednak dotykam. Scenariusze, które piszę
dla mojego teatru są coraz bardziej…. Cholera, nawet nie wiem jakie, ale są za
bardzo… obnażające chyba, nie tyle mnie, ale szeroko pojętych odbiorców. Po ostatnim występie kobieta, którą bardzo
cenię i lubię powiedziała, że oglądając przedstawianie czuła się tak kompletnie naga, jakby jej nic nie zostało.
Nie wiem, czy to komplement. Nie czuję się, jakby był.
Moi szaleni aktorzy chcą z tym niekiedy iść w świat, a ja jak co roku się wzbraniam; nie ma w tym cienia kokieterii. Wszystko staje się nagle zbyt osobiste i wymyka mi się, a ja chciałam tylko stwarzać metaforyczne obrazki. Dawać krótkie, przemijalne refleksje, a nie intymnie szeptać na ucho o mrocznych emocjach. A mimo to często mówię właśnie tak i nie są to rzeczy lekkie ani ładne, są to rzeczy paskudne, a może tylko trudne? Wiem, że ludziom jest (jest?) przeze mnie nieprzyjemnie. Cieszy mnie sukces przedstawiania, jestem dumna z moich świetnych aktorów, którzy tyle z siebie dają, ale często nie jestem dumna z siebie, czy może raczej nie wiem, czy mam prawo być dumna. Właśnie dlatego. Przyznałam się. Mam co do siebie mnóstwo wątpliwości.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz