Pewien władca (oczywiście absolutny, i tyran, i w ogóle)
skazał swojego sługę na śmierć za banalne przewinienie. Może sługa wylał wino,
może potknął się, niosąc królewski nocnik, a może po prostu królowa za bardzo go
lubiła? – nieistotne. Dość, że wyrok zapadł. Przerażony sługa zaczął błagać
króla o litość: „Panie, okaż mi łaskę, daruj mi życie, a ja w ciągu roku nauczę
twojego konia latać”. Król nudził się ostatnio bardzo, więc taki pomysł go
podekscytował, zgodził się, obiecując jednak, że jeśli za rok koń nie będzie
latał, sługę czeka śmierć. Uszczęśliwiony sługa wrócił do domu i pochwalił się
swoim sprytem żonie, która natychmiast wpadła w histerię. „Żałosny kretynie” –
mówiła – „za rok i tak zginiesz, niczego nie uzyskałeś! Przecież ty nawet nie
znasz się na koniach!” (czemu w takich historiach żona jest tak często postacią
negatywną?) Sługa przytulił lamentującą żonę i z uśmiechem wyjaśnił: „Zyskałem
rok. Kto wie, co się wydarzy? Może ja umrę? Może nasz władca umrze? A może…
nauczę konia latać?”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz