niedziela, 13 sierpnia 2017

biegając pod czwartą tęczą

biegałam wczoraj po małym stadionie, sama, jakoś się rozstroiłam, po myślach poszły mi fałszywe tony i postanowiłam to rozbiegać, sama już nie wiem, o co mi chodziło, o słowo lub gest, o coś błahego, co mnie zachwiało, łatwo mnie zbić z pantałyku ostatnio, choć nie wiem, czym jest pantałyk i w jednej chwili zjadają mnie wątpliwości i jestem najeżonym jeżem, nic nie jest łatwe, nie bywa, więc nagle wstałam i pomyślałam: rozbiegam to, pogoda taka sobie, szło na deszcz, na trybunach stadionu jakaś młoda para, jakiś piękny wakacyjny flirt, śmiechy, przekomarzania, a ja biegam i nie mogę się otrzepać, więc szybki dialog z przeznaczeniem, szybki zakład... jeśli będę tu biegała sama, to niech mnie już żrą te wątpliwości, bo może są słuszne, a jeśli zanim skończę biegać pojawi się współbiegacz (a dodam, że rokowania były niewielkie), to znaczy, że jestem wariatką i sama się nakręcam, i nie warto tego robić, nie warto ulegać słabościom i czarnowidztwu, i co? i tuż przed ostatnim okrążeniem okazało się, że ktoś za mną biegnie, potem deszcz się rozpadał, usiadłam na trawie, trochę mokłam sobie w tym deszczu, na niebie pojawiła się czwarta w te wakacje tęcza i okazało się, że jest mi doskonale, spłukałam z siebie zniecierpliwienia i kipiące myśli, których źródłem jestem głównie ja sama, i doceniłam, że to wszystko jest przecież dla mnie, z mojego powodu, i jeszcze ta mokra trawa, deszcz, tęcza, słońce i ten człowiek biegnący za mną - taki piękny moment, kawałek całkiem dobrego życia


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz