piątek, 7 października 2016

idąc obok przyjaciół utraconych miłości

przeszłość zostawia po sobie ślady, coś jak kręgi na wodzie, i czasami oglądasz ją jak film, jak opowieść o czymś, co przydarzyło się komuś innemu, a czasami choć mija czas, to jednak nie sposób przechodzić obok tych minionych slajdów obojętnie, bo są wśród nich i takie, które sprawiają, że przeszłość uparcie cię dotyczy i dotyka, że sie uobecnia; 
spotkałam przypadkiem przyjaciela chłopaka, dla którego kiedyś całkowicie straciłam głowę i on mówi: "Rozmawialiśmy o tobie ostatnio, że tyle już minęło lat przecież..." i potem jeszcze kilka słów, zwykła rozmowa znajomych, którzy nic do siebie nie mają, bo znają się zbyt powierzchownie, szybko się rozeszliśmy, każdy gdzieś się spieszył przecież, a potem idę dalej sama szybkim krokiem po mokrym deptaku i co? i prawie ze wstydem przed samą sobą przyznaję, że takie spotkania i słowa coś tam dla mnie znaczą, że nadal mam w sobie echo tamtych czasów i wydarzeń, które mnie dotyka, przed którym muszę się uchylać, jak to w ogóle jest możliwe, że ścigają mnie takie zamierzchłe miłości? tym bardziej że tu i teraz nie ma osoby równie nieromantycznej co ja, nie rozglądam się za żadnym wielkim zakochaniem i nie wierzę, by mi się ono przytrafiło, bez kokieterii, bez wahania, uważam, że te rzeczy już były, wydarzyły się, pogruchotały, co miały pogruchotać, mam to odhaczone, wyczerpałam pewien limit czy raczej potencjał, więc o co chodzi? dziwię się sobie i moim sentymentom i trochę myślę nawet, że jestem śmieszna, kiedy niosę jak bagaż przez miasto takie lekkie, ale wyraziste poruszenie z powodu kilku słów i banalnych spotkań, że w ogóle muszę się jeszcze z tego otrząsać, życie jest... no właśnie, takie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz