środa, 21 lutego 2018

"Złe rzeczy robi się przede wszystkimi w biały dzień" (J. Żulczyk "Wzgórze psów")

 "Wzgórze psów" to książka, z którą spędziłam cały pierwszy tydzień ferii i nie mogłam się oderwać, zjadła mnie, zjadła całą moją uwagę, bo Żulczyk właśnie tak pisze, że się bez reszty wchodzi w jego świat i to w dodatku na jego warunkach i tak, nie ma tu mistycznego nerwu i intelektualnej błyskotliwości i kompetencji historycznych Twardocha, nie ma tak delikatnej psychologicznej wnikliwości i niesamowitości w subiektywnym postrzeganiu świata oraz genialnych, przemyślanych kompozycji jak u Orbita, ale.... "Wzgórze psów"... jest piekielnie dobrze napisaną powieścią o ludziach, bezlitośnie wiarygodną i nawet w jej najmocniejszych, najboleśniejszych fragmentach przekonującą - ... czytasz i po prostu, co chwilę myślisz: no tak, bo to właśnie Tak jest, ja też jakby znam skądinąd te uczucia, ten żal, te wątpliwości, czuję tę małość mojego strachu przed życiem; jeśli chodzi o temat... hm... myślę, że jest to powieść o strukturze zła i jego nieoczywistości, o potrzebie dobra i jego utracie, o niebie i piekle, które trwa tu na ziemi cały czas, ale także o rodzinie ["Rodzina to zatrzaśnięcie się w windzie z zupełnie obcymi ludźmi na całe życie."], w której Kain nie zabił Abla, choć mało niekiedy brakowało, i jest to też historia o szukaniu równowagi i o sprawiedliwości, która umie ubrudzić sobie ręce i jest, i bywa często zwyczajnie nieuczciwa, a mimo to.... mimo tego nie da się jej zwaloryzować w czarno-białych kategoriach; Żulczyk pisze mocno i każde jedno jego zdanie mocno stoi na dwóch nogach, tak jak jego bohaterowie, każde jest mocno osadzone w sobie, Żulczyk pisze też inteligentnie i dowcipnie, choć to humor nie tyle zabawny, co gorzko doprawiony, pełen podskórnej ironii, a jednak to wszystko mi się podoba, to mnie pociąga, choć przecież jest to powieść bez jakiejkolwiek mistyki, a przecież ja mistyczne fundamenty sobie cenię; tymczasem u Żulczyka są tylko ludzi i ich osobowości, ich wybory i jest w tym siła i piękno, bo tylko ci ludzie wystarczają, żeby chciało się ich znać, śledzić, choć nie ma tam ani jednej postaci jednoznacznej i łatwej w odbiorze, wszyscy są żywi, ludzcy, przeokropni i jakby znajomi; patrzymy jak chłopak wraca z podkulonym ogonem do mieściny [świetnie zresztą opisanej, gęstej od wzajemnych napięć społeczności, w której wszyscy wszystkich znają od pokoleń], w której się wychował, w dodatku do domu surowego ojca, wiadomo że chłopakowi w wielkim świecie bardzo nie wyszło i wraca na stare śmieci z uczuciem pewnej porażki i żoną, która tak jak on wcale nie chce tam być, która tak jak on wierzy, że to tylko na chwilę, na przeczekanie i nagle przeszłość, który wygnała chłopaka z tego miejsca wraca, z taką siłą, jakby nigdy stamtąd nie wyjeżdżał, retrospekcje powoli odsłaniają obraz całości, wielowątkowa, dość nieprzewidywalna, bardziej obyczajowa niż kryminalna intryga zagęszcza się wokół jednej rodziny, wszyscy jednak są uwikłani, wszyscy coś wiedzą, choć nie wszyscy to samo, w dziwnych okolicznościach znikają ludzie, po których mało kto rozpacza... nie wiem, czy jest drugi pisarz, który tak mocno umiałby jak Żulczyk uwięzić uwagę czytelnika i zabrać go ze sobą, tak że nie można przestać czytać, "Wzgórze psów" to świetna powieść, mądra, brutalna, rzetelna, niejednoznaczna, nie wszystko mi się podobało w konstrukcji postaci, obok genialnych charakterów (ojciec, brat, Daria), jest kilka pęknięć, bledszych psychologii, przeszacowanych postaci, które potem znikają w tle albo uobecniają się, choć fundament pod nimi był cieniutki, jest też sporo przejaskrawionych efekciarskich rysunków, zwrotów czy nawet scen, ewidentnie Żulczyk ma słabość do męskich postaci buzujących od testosteronu, dominujących, władczych, stąd też zdarza się hiperbolizacja ich pewnych męskich cech aż do granic komiksowości niekiedy, dałoby się wskazać również kilka nie do końca jasnych motywacji, postać Justyny (żona głównego bohatera) początkowo świetna w finale została spłycona, było mi żal tego potencjału, która miała jako osobowość, przynajmniej przez połowę powieści, a jednak przecież z tej trójki moich ulubieńców: Twardoch - Orbitowski - Żulczyk to ten ostatni najlepiej i najprzenikliwiej pisze o kobietach, ze zrozumieniem i pewną czułą uwagą, które u mężczyzny mogą imponować, dlatego także wybaczam wszelkie usterki, wybaczam, bo za bardzo cenię Żulczyka za ten niesamowity nerw pisarski, za piękne męskie pisanie, dotkliwą wiarygodność i za to, że mnie to zjadło i pochłonęło, tak jak lubię być zjadana i pochłaniania, "Wzgórze psów" to jest powieść, która Jest naprawdę

Jakub Żulczyk "Wzgórze psów"

Jakub Żulczyk "Wzgórze psów"

Jakub Żulczyk "Wzgórze psów"

Jakub Żulczyk "Wzgórze psów"

Jakub Żulczyk "Wzgórze psów"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz