wtorek, 25 lutego 2020

"Zatoka" Agnieszka Wolińska-Wójtowicz - book tour 19 (10/52)

"Zatoka" jest lekkim czytadłem idealnym na wakacje. Zwłaszcza jeśli jedziesz nad morze i chcesz zabierać ze sobą książkę na plażę, aby wolno sobie przez nią spacerować bez stresów i z przyjemną świadomością, że w tej fabule wszystko musi skończyć się dobrze, to jest to powieść na ten cel wręcz wymarzona. Czytałam ją w lutym i zapachniało mi wakacjami. Z drugiej strony nie mogę nie zauważyć kilku usterek, które psuły mi lekturę i które pogodny klimat powieści tylko częściowo wynagradzał.


Zacznijmy jednak od tego, co się Autorce udało. Po pierwsze ciekawie wymyślony watek romantyczny. Agata ucieka sprzed ołtarza i jedzie nad morze, do miasteczka Zatoka, gdzie szybko znajduje pracę jako kucharka, na dworcu spotka przystojnego taksówkarza, Piotra, który jest nią oczarowany, ale zdenerwowana po niedawnych mocnych przeżyciach zupełnie nie zwraca na niego uwagi i po tym pierwszym kontakcie śledzimy losy tej dwójki ludzi, poznajmy ich coraz lepiej, choć oni sami bezustannie się mijają. Szybko można się zorientować, że bardzo by do siebie pasowali i ze spotkanie tych dwojga musi skończyć się wzajemnym zauroczeniem, ale autorka bardzo zręcznie przez niemal cała powieść każe im się wymijać. Agata staje się powierniczką ukochanej córki Piotra,  Amelki, co więcej w małym miasteczku oboje mają coraz więcej wspólnych znajomych, a mimo to nie widują się, choć jednocześnie "poznają się" dzięki opowiadaniom Julki. Warto jednak podkreślić, że to mijanie się Agaty i Piotra wypada bardzo prawdopodobnie i jest dobrze prowadzone przez pisarkę, co zresztą buduje bardzo romantyczne w swoim wydźwięku emocjonalne napięcie w utworze - czytelnik wie, że muszą się spotkać, ale i tak niecierpliwie oczekuje, kiedy wreszcie i w jakich okolicznościach się to uda. Ten ciekawie zbudowany wątek oczywiście nieuchronnie zmierza ku więcej niż bajkowemu zakończeniu, które jednak wypada równie efektownie, co mało realistycznie, bo ile we wzajemne oczarowanie, które rzeczywiście następuje od pierwszego wejrzenia można ,znając tych dwoje, uwierzyć, to fakt, że niemal od razu padają sobie oględnie mówiąc w objęcia wydaje się sporą przesadą. Z drugiej strony cennym elementem tego romantycznego wątku pozostaje to, że są to ludzie nie pierwszej młodości, Agata dobiera 40-ki, Piotr ma 50 lat, a trwająca przez całą powieść droga, która oboje przebywają, by się poznać, to jakie błędy popełniają, jak muszą się uporać z przeszłością, czy wreszcie - dorosnąć i dojrzeć do bycia razem, do spotkania swojego wymarzonego partnera - to jest bardzo interesujące i wartościowe, i sprawia, że jest to romans niebanalny, bo skupiony bardziej na ludziach i na tym jacy muszą się stać, co muszą przeżyć, by umieć być razem niż na ich uczuciu. "Nigdy nie jest za późno na miłość" - zdaje się mówić Agnieszka Wolińska-Wójtowicz w swojej powieści, a ta optymistyczna wymowa utworu jest dodatkowo wzmocniona przez wątek drugoplanowy, w którym swojego ukochanego z młodości nieustannie wspomina 90-letnia już Zuzanna. Zresztą także i ten wątek miłosny kończy się trochę bajkowo, pełnym wdzięku, ale i w tym przypadku dość przekonującym w jakimś stopniu finałem. 

Inne walory "Zatoki" to wykreowany w niej pełen uroku, wręcz rodzinny w swej przytulności klimat małej nadmorskiej miejscowości, w której wszyscy się znają, ale pozostają w relacjach pełnych przywiązania i życzliwości. Oczywiście początkowo są jakieś tam plotki (ładna kucharka wodzi na pokuszenie zakonników, u których pracuje), ale maja one raczej charakter lokalnej ciekawostki niż zjadliwej obmowy i szybko ucichają. Do tego ładne opisy morza, roślin czy nawet pogody, która stanowi tło często współgrające z emocjami postaci, no i rozliczne opisy potraw i gotowania związanego z postacią Agaty, które wypadają bardzo malowniczo i po prostu smacznie. Często kojarzyły mi się one zresztą z tak świetnymi powieściami o magii kobiecej kuchni, jak "Przepiórki w płatkach róży" Laury Esquivel czy "Zupa z granatów" Marshy Mehran. Wszytko to sprzyja budowaniu tego pogodnego lekkiego nastroju, który konsekwentnie towarzyszy czytelnikowi przez cały utwór. "Zatoka" po prosu pachnie wakacjami nad morzem. Jeśli chodzi o bohaterów to warto docenić interesujące postaci drugiego planu: dojrzałą jak nas swój wiek postać 17-letniej Amelki; pełną życia 90-latkę, Zuzannę oraz epizodycznie pojawiających się zakonników, z których każdy jednak zachowuje osobność i wyrazistość jako bohater.

I teraz co mi burzyło te wszystkie powyższe zalety.... Ogólnie rzecz biorąc można to nazwać brakiem spójności na wielu planach. Zdarza się, że w fabule pojawiają się drobne, ale zauważalne nieścisłości, np. Agata robi farsz na pierogi, przerywa jej posłaniec, ona odbiera przesyłkę i nagle tuż potem już wrzuca pierogi do gotowania. Nie wiadomo kiedy i jak je przygotowała. Niby detal, ale.... Inny przykład. Piotr znajduje w bagażniku "świerszczyki", które należą do jego zmiennika, innego taksówkarza, w fabule jest informacja, że bohater raz do nich zajrzał, jednak, gdy spotyka kobietę ze specyficznym tatuażem, to od razu i rzecz można na wyrywki wie, z którego czasopisma ma skorzystać, by znaleźć jej zdjęcie i nawet kojarzy jak nazywała się agencja, która je wykonała... Hm... chyba przeglądał jednak te "świerszczyki" dokładniej i częściej. Są też niespójności w konstrukcji postaci. Piotr często ze wzruszeniem opowiada o córce, z którą ma ograniczony kontakt, bo po rozwodzie dziewczynka mieszka z matką a potem z babcią. Kiedy okazuje się, że Amelka ma przyjechać na całe wakacje jest zachwycony i planuje spędzać czas z 17-letnią córką. Ciagle to deklaruje i.... na tym się kończy. Piotr więcej mówi o swoich uczuciach do córki i rozmyśla niż robi. Zostawia dziewczynkę w dniu jej urodzin samą, bo... idzie na randkę. Spóźnia się na obiad, który dla niego córka ugotowała, bo.... biega po galerii z nowo poznaną pięknością. Przez dwa miesiące niczego nie dowiaduje się o nowych przyjaźniach córki, które zawarła w Zatoce i wreszcie raz wraca w sztok pijany do domu, a córka niemal musi go wnosić do domu.... Słabo wypada ta ojcowska miłość, mocno deklaratywnie i nie sposób oprzeć się myśli, że Piotr jest mężczyzną potwornie niedojrzałym pomimo swoich 50 lat. Oczywiście często sypie głowę popiołem z powodu swego zachowania, nie żałuje córce pieniędzy, daje jej piękny rower, często mówi ze kocha, ale.... zachowuje się nieciekawie i nie zmiana się to w toku fabuły. W efekcie wyrozumiała nastoletnia córka wydaje się osobą znacznie bardziej dorosłą i dojrzałą niż jej ojciec. Inna niespójność pojawia się w przypadku postaci Agaty, która często wspomina trudne w jej odczuciu dzieciństwo. Uważa, że rodzice byli oziębli, nie mieli dla niej czasu, że od zawsze była bardzo samotna, wręcz zaniedbywana w swoich uczuciowych potrzebach i w dodatku w domu było biednie. Tymczasem, kiedy w akcji powieściowej pojawiają się rodzice Agaty, okazuje się, że nie tylko są pełni troski i zrozumienia wobec córki, ale też z poszczególnych rozmów wynika, że całe swoje życie podporządkowali temu, aby zapewnić jedynaczce jak najwięcej możliwości, czego ona bardzo długo wydaje się wcale nie widzieć. Ojciec być może jest nieco zdystansowany, ale matka jest bardzo czuła względem Agaty i pomocna. To ci rodzice opłacili wesele, które się nie odbyło i wzięli na siebie ciężar wydarzeń, które spadły na rodzinę po ucieczce Agaty sprzed ołtarza, a później nie mają do córki cienia pretensji, nawet zadłużają się aby kupić jej mieszkanie.... Wiadomości, które otrzymuje czytelnik oraz zachowanie rodziców Agaty nie mają wiele wspólnego z tym co mówi o swoim dzieciństwie i rodzinach bohaterka, z perspektywy całości można ją wręcz uznać ze niewdzięczne dziecko, które nie umie zauważyć lichych poświeceń matki i ojca. Poza tym pewne niespójności zdarzają się też na płaszczyźnie stylu powieści. Bo o ile język potoczy może przenikać do dialogów i w ten sposób charakteryzować postaci, o tyle trzecioosobowemu obiektywnemu narratorowi nie powinien się bez przyczyny i powodu zdarzać, a zdarza się i ta stylistyczna niejednorodność w narracji po prostu zgrzyta. Z jednej strony mamy często poetyckie wręcz frazy opisujące przyrodę i kuchnię lub pełne patosu rozważania o emocjach, a z drugiej potoczne sformułowania, które w tym kontekście szczególnie mogą drażnić ucho co czulszego odbiorcy. Inna rzecz..... w "Zatoce" jest wiele uwag o życiu, ludziach, emocjach i są one nierzadko pełne takiej pozytywnej życiowej mądrości, ale też z drugiej strony pojawiają się bardzo stereotypowe (choć także nieliczne) uwagi odnośnie feminizmu lub gender, które dowodzą, że Autorka niezbyt dobrze rozumie istotę obu zjawisk, a bazuje głównie na medialnych uproszczeniach w ich masowym przekazie. Szkoda, bo ta powierzchowność w odnoszeniu się do tych złożonych zjawisk także nie licuje z wypełniającymi większość utworu, często bardzo wartościowymi uwagami o znaczeniu przyjaźni, miłości, życzliwości czy o pozytywnym nastawieniu do siebie, ludzi i życia w ogóle. A zatem mniejsze i większe dysonanse.... co jakiś czas rozbrajają lekki i sielankowy nastrój "Zatoki" i trochę szkoda, bo ta powieść bardziej dopracowana i spójna byłaby po prostu znacznie lepsza.

Za możliwość zapoznania się z powieścią dziękuję Ewelinie Kwiatkowskiej-Tabaczyńskiej ze strony Zaczytana Ewelka oraz autorce, Agnieszce Wolińskiej-Wójtowicz.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz