środa, 16 listopada 2016

pod wielkim księżycem

listopad to zawsze jałowy grunt, patrzę i trwam, trochę mi drży zmienia pod stopami, ale nie jakoś mocno, trochę biegam, ale niemrawo, nic nie napisałam od... no od dawna, nie napisało się i tyle, od dawna też nic mi się nie śni, nic wartego zapamiętania, nic co by mnie dotykało, same mozaiki z codzienności, z nikim też nie rozmawiam w tych snach, chyba szkoda, poza tym jakieś zmęczenie, jakieś czytanie, marznę od listopadowego wiatru i plączą mi się włosy, co zawsze mnie lekko drażni, codziennie słucham muzyki i zawieszam się na tym (Strachy na lachy, jak to przy jesieni, nieuchronnie), piję słodkie wino..., chwilowo wytrącił mnie z tej nudnawej stabilizacji jedynie gniew, który szybką fala spalił mnie na popiół, przez moment dziś, no może dwa momenty, przyjemnie zawrzała mi krew, poza tym jednak nic, ktoś mnie lubił dziś, a ktoś inny uznał, że ciężko się ze mną negocjuje, bo jestem nieustępliwa, prawdopodobnie ma rację, choć tak do końca nie wiem, co o tym myśleć, czy raczej wiem, ale wysiłek rozważania tego wydaje mi się daremny.... no właśnie, moje pozorne małe życie wymaga ostatnio zaskakująco wiele wysiłku;
na niebie świeci wielgachny księżyc, egoistycznie i naiwnie czuję się jakby świecił prosto na mnie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz