czwartek, 10 listopada 2016

epitafium dla pewnej znajomości

złożyłam jej życzenia urodzinowe i wyjątkowo odpisała, co oczywiście jest miłe, ale poprzednio się nie odzywała, dość długo, może do innych tak, ale do mnie nie, co mnie zaskoczyło, ale nie naciskałam, nie wypadało, i nawet dziś ktoś mnie pytał, co u niej, jak sobie radzi, a ja przecież nie wiem, tak naprawdę to nic nie wiem, myślę, że oddala się od tego wszystkiego i że już nie wróci na tę samą orbitę, w której ja nadal tkwię po uszy, jest to bardzo zaskakujące, spodziewałam się prędzej własnego zniknięcia niż tego, że ktoś tak mocno wrośnięty w ten krajobraz nagle się z niego wyniesie, a jednak...; i potem nagle spotykam ją na mieście, z tym świetnym mężem, fajnymi dziećmi, to jest rzeczywiście piękna rodzina, choć prawdą jest, że nie przepadam za jej córką, wydaje mi się nadęta i egoistyczna, ale może to tylko wrażenie, tak czy siak widzę ją w wianku rodzinnym i chyba jej dobrze, a przecież wiem, że pewnie też tęskni do ludzi, i że równie na pewno nie chce do niektórych z nich wracać, i że właśnie ten dysonans sprawia, że pewnie jest jej źle, znam ją na tyle, by to wiedzieć, myślę, że mało kto się domyśla, jak jest jej ciężko i jaka bywała nieszczęśliwa, ja wiedziałam może tylko odrobinę więcej i nawet bywało, że podziwiałam ją, tak, za wiele rzeczy ją podziwiałam, a teraz to chyba jest jakieś epitafium, bo myślę, że znika, nie tak od razu jeszcze, ale wycofuje się gdzieś indziej i tak jest lepiej dla niej, ale też szkoda, lubiłam ją, pamiętam też, że ostatniego lata, siedząc na werandzie  (był początek lipca, byłyśmy we trzy, jadłam orzeszki) byłam pewna, że to ostatni raz, było świetnie, a mimo to wiedziałam, że wszystko się kończy, wykoleja, zmienia, że ona sobie jakoś pójdzie i tyle, i będziemy się tylko znały z jakiegoś dawnego kiedyś; w sumie co ja chcę powiedzieć?.... chyba tylko tyle, że mi żal, no właśnie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz