czwartek, 24 października 2019

Agata Kołakowska "Lista obecności" - book tour 6

Powieść "Lista obecności" Agaty Kołakowskiej to książka, która jest znacznie lepszą powieścią obyczajową niż kryminałem - i to była moja pierwsza myśl po jej przeczytaniu.

Główną bohaterką jest artystka, rzeźbiarka Iga Stelmach, która doświadczyła w życiu wielkiej straty, czy raczej wielu wielkich strat. Wszyscy członkowie jej rodziny w krótkim czasie i w różnych okolicznościach ponieśli śmierć, a że kobieta nie umie doszukać się porządku i logiki w tych wydarzeniach, to pod wpływem depresji i żałoby zaczyna szukać winy w sobie i w swojej sztuce.  W głębi duszy nieustannie postrzega siebie jako metaforycznie pojętą morderczynię swojej rodziny. Moment, w którym czytelnik poznaję tę kobietę, to jednak nie jest chwila najcięższej rozpaczy, od traumatycznych wydarzeń minęło już kilka lat, bohaterka decyduje się na poważną zmianę w swoim życiu, przeprowadza się z Zielonej Góry do małej wioski - Kunice, gdzie szuka spokoju oraz rodzinnej atmosfery i ma nadzieję na przezwyciężenie twórczej niemocy, która od dawna jej towarzyszy. Kunice wydają się jej niezwykłym miejscem, pełnym życzliwych ludzi, malowniczym, to taka enklawa spokoju, jakby wymarzona dla samotnych, znużonych miejskim pędem i anonimowością ludzi. W dodatku jest to miejsce zarządzane silną ręką sołtysa, który nieustannie działa na rzeczy integrowania i ożywiania kulturalnego wsi i który ze szczególną życzliwością zabiega o to, by właśnie artyści osiedlali się w Kunicach.... Tak to się wszystko zaczyna.

Początek w zasadzie przypominam powieści Małgorzaty Kalicińskiej, wieś, kojący spokój, piękna natura, sąsiedzi chętni do pomocy, przyjacielscy, mała społeczność... taka sielankowość, mikro świat dający schronienie przed wielkim światem, ale szybko wkrada się ten klimat systematycznie sączony przez autorkę za pomocą drobnych sygnałów nastrój typowy dla niektórych powieści Stephena Kinga. Prawie nieuchwytne spojrzenia, drobne kłamstwa, niedopowiedzenia, plotki, anonimowe kartki z ostrzeżeniami, manipulacje sołtysa, tajemnice, o których wszyscy wiedza, ale nikt nie mówi. Nie wszystko jest takie jak się wydaje, nie wszyscy są tacy jacy się wydają. Budowanie tej niepokojącej nastrojowości przez drobne wydarzenia i pozornie nic nie znaczące sytuacje, słowa niektórych postaci to jest mocna strona książki, bo wszystko to jest dość umiejętnie wplecione w codzienne życie bohaterki i wsi. Niby nie dzieje się nic wielkiego, ale napięcie rośnie. Akcja zagęszcza się dopiero, gdy bohaterka dowiaduje się, że przed dwoma laty jeden z mieszkańców wsi zaginął, ale i to jest długo bagatelizowane, choć od razu wiadomo, że coś tu jest nie tak, że jest w tym ukryta tajemnica. Ta właśnie nastrojowość powieści sprawiła, że szybko zmierzałam do jej końca, ale.... tego finału jakby brak. Rozmywa się w domysłach, w sumie nie otrzymujemy jednoznacznej odpowiedzi, co się w tych Kunicach wydarzyło. Nie ma też wyrazistego punktu kulminacyjnego, bo rozpada się on na kilka wydarzeń i w efekcie napięcie, które autorka budowała nie zostaje rozładowane, a niektóre wątki zawisają wręcz w próżni, większości postaci nie dopuszczono też do głosu, by mogły zareagować na rozstrzygnięcie, wszystko jakby rozegrało się poza nimi, nawet jeśli są one dość mocno w sprawę uwikłane. Emocjonalnie powieść zmierzała do mrocznego finału, a skończyło się na logicznym połączeniu kropek i sprawnej interwencji policji. Po przeczytaniu powieści uznałam, że to po prostu nie jest kryminał, to nie jest powieść grozy ani sensacyjna, ''Lista obecności''  jest o czymś zupełnie innym.

Teraz myślę, że to jest powieść obyczajowa o stracie. Jest to także interesująca powieść o artystach i sztuce. Po pierwsze postaci kobiece. Iga, Anita, Mira - każda interesująca, każda dość mocno pokiereszowana przez życie, każda radząca sobie (lub nie radząca) z tym na swój sposób. Nie mają takich samych przeżyć, ale wszystkie doświadczyły znaczących strat, różnego rodzaju, dlatego spokój i równowaga każdej z nich są pozorne, łatwo je tracą i tak naprawdę stronią od ludzi, nie dają się poznać, choć zarazem mocno lgną do siebie nawzajem, szukając wsparcia i przyjaźni. Te relacje są bardzo ciekawe, pełne oddania, zazdrości, niemalże miłosnej pasji. A zarazem są to kobiety całkowicie różne jako osobowości, łączy je jednak to, że ostatecznie każda okazuje się postacią w jakimś sensie pozytywną, budzącą u czytelnika dobre emocje. W "Liście obecności" w ogóle nie ma ani jednej postaci kobiecej, która byłaby postacią negatywną, chociaż nie są to nawet na drugim planie bohaterki wyidealizowane. A jednak...  pomimo ich wad oraz niekiedy wielkich błędów, nie można ich w ostatecznym rozrachunku nie doceniać. Kołakowska stworzyła więc powieść bardzo prokobiecą. Męscy bohaterowie na tym tle zastają w pamięci jako ludzie mocno przeciętnego formatu:  Krzysztof - niespełniony manipulant i egoista, Janusz - gbur, Łukasz - narzucający się i niedojrzały, Norbert - przeżarty zazdrością itd. itp. W tej powieści to kobiety "dają radę", choć jednocześnie warto dodać, że nie jest to utwór, który w którymkolwiek momencie nachalnie by to podkreślał, krytycznie odnosił się do męskich bohaterów, czy idealizował kobiety, po prostu taki obraz wyłania się z logiki wydarzeń. Generalnie relacje, emocje między postaciami - dobre i złe, także na drugim planie są nieoczywiste i dość często nie sposób ich przewidzieć, niektóre postaci potrafią czytelnika bardzo zaskoczyć. Dlatego aż szkoda, że autorka tym relacjom nie poświeciła więcej uwagi. Na przykład więzi Janusza i Krzysztofa Biskupów - aż się prosiło choć o jedną scenę rozmowy między bohaterami o tak złożonej i trudnej wspólnej przeszłości, w sumie znamy ich sytuację głównie z plotek i cudzych domysłów. Także Maryla to postać bardzo złożona, ale nie w pełni dookreślona, w jej życiu zachodzi wielka zmiana, ale rozmowy, która tę zmianę wprowadziła w powieści nie ma. Konflikt między przyjaciółmi, Hubertem i Łukaszem oraz ich pojednanie też jakby zostają za kulisami głównego biegu narracji, a szkoda! Możliwości opowiedzenia o tych relacjach między postaciami były bardzo duże i przyznać trzeba, że znacznej części z nich autorka nie wykorzystała. No i teraz na rzecz czego? gdzie skupiła się uwaga autorki? trochę na budowaniu kryminalnego napięcia, i to jak pisałam wyżej ładnie się udawało, pomimo braku wyrazistej kulminacji, a trochę na opisach przeżyć oraz codzienności głównej bohaterki. Tylko czy to jest dobrze dla powieści? Tak i nie. Przeżycia Igi Stelmach, artystki, kobiety, osoby w żałobie są warte uwagi, dzięki nim znamy i rozumiemy tę postać, śledzimy jej przemianę, poznajemy jej sztukę. Tu wielkie brawa dla Agaty Kołakowskiej, która niezwykle dokładnie ukazuje proces powstawia rzeźb i z dużym wyczuciem oraz znawstwem opisuje nawet techniczne niuanse ich wykonania. Poznajemy poza tym także wspomnienia bohaterki i to jak łączą się one z jej sztuką, to są fragmenty wartościowe, pojawiają się w nich trafne, bardzo uniwersalne refleksje, trudne emocje, a nawet bardzo błyskotliwe skojarzenie sytuacji Igi z Hiobem i jego doświadczeniami. Dla budowanie psychologii postaci jest to wszystko bardzo cenne. Z drugiej strony nie obyło się bez dłużyn. Bywa że chcąc nie chcąc celebrujemy każdy gest i upodobanie postaci głównej, jej codzienne życie opisywane jest ze sporym pietyzmem,  nawet gdy nie ma w nim ważniejszych zwrotów, przeżyć i wydarzeń, a wówczas dynamika powieściowa - podczas takiej relacji z miejsca, w którym chwilowo absolutnie nic się nie dzieje, a opis lub dialog nada trwa -  rozmywa się i traci fabularny nerw. Nie mam nic przeciwko budowaniu takiego kolorytu, pokazywaniu obrazków z życia codziennego, ale gdy robi się to za często lub ciągnie je za długo, więcej niż kilka razy przetwarzają te same gesty i informacje, to akcja zawsze na tym traci.

Jeśli chodzi o tło obyczajowe jestem w kłopocie, bo trudno mi zachować obiektywizm, oprócz pięknych jesiennych Kunic, miejscem akcji jest też Zielona Góra, czyli moje miasto, a to wywoływało podczas czytania wiele sentymentów. Podoba mi się jednak, jak umiejętnie wykorzystała autorka opisy przyrody i miejsc do budowania nastrojów. Otoczenie, w którym ludzie żyją nie pozostaje bez wpływu na nich i ich odczucia, i to w "Liście obecności" jest mocno zauważalne. O Zielonej Górze powiem tylko tyle, że jest to dobre miasto do życia, o czym przekonała się także na swój sposób główna bohaterka powieści.

Za możliwość przeczytania powieści dziękuję organizatorce book tour Ewelina Kwiatkowska-Tabaczyńska







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz