niedziela, 1 grudnia 2019

Anna Partyka-Judge "Na krawędzi uczuć" - book tour 13

"Na krawędzi uczuć" to książka przedziwna i żeby ją uczciwie ocenić, należy wziąć pod uwagę, że kryteria oceny stosowane wobec literatury pięknej czy nawet popularnej, nie do końca będą do tego utworu przystawać, bo nie jest to powieść stricte literacka, ale raczej swego rodzaju konglomerat poradnika, powieści, eseju, a nawet prozy poetyckiej, przede wszystkim jest to jednak opowieść o kobietach w sytuacji straty i terapeutyczna historia o kobiecości w ogóle.

W książce opisano kolejno losy sześciu bohaterek, poznajemy je w ekspozycji trwającej dość długo, bo mniej więcej przez jedną trzecią utworu. Każda z nich przeżyła zdradę i rozstanie, w bardzo różnych odsłonach, ale dla każdej jest to trudne przeżycie, po którym trudno się podnieść, poszczególne bohaterki są zresztą na różnych etapach radzenia sobie z tym, co przeżyły, ale w którymś momencie wszystkie podejmują decyzję o wyjeździe nad morze do ośrodka "Nautilus" w Świnoujściu, w którym mają uczestniczyć w miesięcznej terapii. I teraz gdyby "Na krawędzi uczuć" oceniać w kategoriach tylko literackich, to można by roztrząsać nie zawsze spójną i udaną psychologię postaci, która budowana jest ze zmiennym szczęściem. Dokładnie znamy Basię, całkiem nieźle Karolinę i Martę, ale o pozostałych postaciach wiadomo mniej, trudnej je zrozumieć, mniej uwagi się im poświęca. Poza tym fakt, że bohaterek jest aż sześć, ich przeżycia są zbliżone, emocje niezwykle podobnie opisane, a w dodatku mają też kilka wspólnych cech (wrażliwość, zaangażowanie w związek, refleksyjna natura, subtelność i u większości: artystyczne zainteresowania) sprawia, że dość łatwo pomylić je w dalszej części fabuły. Osobowościowo wyróżnia się na tym tle Jowita ze względu na swój specyficzny cięty język i jakby zupełnie osobne, najbardziej wojownicze przeżywanie sytuacji, w której się znalazła, niestety w drugiej połowie utworu znika z głównego nurtu akcji (ma wypadek i jest w szpitalu) i wraca dopiero pod koniec, trochę zaskakując odbiorcę zmianą, jaka w niej zaszła, a której nie miał on okazji prześledzić. To częściowe "zniknięcie" Jowity oraz podobieństwa między pozostałymi postaciami sprawiają, że są momenty, w których pozostałe bohaterki zlewają się w jeden obraz, który można by streścić określeniem "kobieta na zakręcie życia". Ilość postaci sprawia bowiem, że autorka nie poświęca im z osobna dość uwagi w toku fabuły, w efekcie czasem brak im osobowościowej wyrazistości i nie zawsze jasny jest rozwój ich przeżyć, decyzje, do których dojrzewają, zmiany, które w nich zachodzą wydają się skokowe i czasami nie są wystarczająco podbudowane, by przekonać czytelnika. No i jeszcze cała ta sytuacja, w której się znalazły.... - to, że na miesiąc zawieszają swoje dotychczasowe życie na kołku, by uciec nad morze na miesięczną terapię wydaje się nieco sztuczne, niby życiowo możliwe, ale w bardzo wąskim zakresie. W końcu ile jest kobiet, które przeżywając rozstanie czy zdradę mają takie możliwości logistyczne czy po prostu finansowe, by ratować swoją psychiczną równowagę przez miesiąc spacerując nad morzem, nocując w luksusowym apartamencie i uczestnicząc w kolejnych sesjach terapeutycznych?.... nie jest to zbyt uniwersalne rozwiązanie, w którym przeciętna kobieta w trudnym momencie życia (a zwykle sam w sobie uniemożliwia on przecież rzucenie wszystkiego i udanie się na wypoczynek) może się odnaleźć. Mamy więc nierównomierny rozwój akcji, pewne luki w psychologii postaci, a w ostatnich rozdziałach monologi głównych postaci, które brzmią trochę jak wykłady terapeuty o urodzie życia. Do tego szczątkowe wątki związane z mężczyznami, którzy jako bohaterowie zostali kompletnie po macoszemu potraktowani i są to konstrukcje dość papierowe, bo stanowią w zasadzie tylko tła dla postaci kobiecych. Widać też pewną sprzeczność pomiędzy dążeniem do ukazania kobiet w uniwersalnym doświadczeniu straty i jednoczesnym osadzeniu ich w zupełnie nieuniwersalnej sytuacji (wyjazd, apartamenty, morze, miesięczna terapia)..... ALE... odchodząc od tych usterek warsztatowych, warto potraktować fabułę "Na krawędzi uczuć" jako pewien pretekst do tego, by pokazać coś znacznie więcej, coś co stanowi o głównej wartości tego utworu i sprawia, że uważam go za książkę pod wieloma względami cenną. I teraz będę trochę chwalić. 

Dla mnie utwór Anny Partyki-Judge to przede wszystkim fabularyzowany poradnik dotyczący psychicznego i emocjonalnego zdrowia kobiety. Poradnik, który poprzez historie bohaterek wskazuje dobre rozwiązania, z których każda kobieta w obliczu bolesnych sytuacji może skorzystać. Nie każdą stać na miesięczną terapię nad morzem, ale... każda z nas może nawiązać dobre relacje z innymi kobietami, które będą gotowe ją wesprzeć i jej wysłuchać. W ogóle z tej perspektywy, czyli z perspektywy poradnika właśnie, to umieszczenie bohaterek w tym ośrodku okazuje się celowym stworzeniem pewnej klinicznej sytuacji, w której można wyraziście wskazać osobne dla każdej z nich rozwiązania. Literacko może nie było to szczęśliwe rozwiązanie, ale na poziomie poradnika czy eseju bardzo to sprzyja przekazaniu wielu treści, które mają terapeutyczny charakter. Utwór uzmysławia, że jeśli chcesz się dobrze czuć w życiu, jeśli chcesz rozwiązać swoje problemy, mieć dobre relacje z ludźmi, musisz przede wszystkim dobrze czuć się ze sobą i realizować swoje pasje, jakiekolwiek by one nie były. Musisz umieć wybaczać, bo złość i gniew niszczą przede wszystkim ciebie i marnują twoją energię i czas. "Na krawędzi uczuć" radzi też: korzystaj z możliwości rozmowy z innymi kobietami, z przyjaciółkami, które sama wybierzesz, one ci zawsze pomogą. Nie skupiaj się na krzywdzie i przeszłości, szukaj rozwiązań, konkretnych, np. idź do prawnika, ułóż swoje życie, działaj, a przede wszystkim: Kobieto, bądź dla siebie dobra, dbaj o zdrowe, wygląd, przyjemności, nawet te najmniejsze; pisz, prowadź dziennik, wygadaj się, wypłacz, ale też planuj swoje życie, nie odkładaj go na półkę, a odległe Później. Opisane wydarzenia i kobiece historie przekonują, że życie nigdy nie kończy się na jednym złym wydarzeniu, na jednej wielkiej nawet stracie, bo każda z bohaterek dojrzewa w toku akcji do zrozumienia, że sama jest animatorką swojego życia, że wszystko jest możliwe, a niekiedy pożegnanie z mężczyzną, nawet bolesne, okazuje się najlepszym, co kobiecie mogło się przytrafić, a  dostrzeżenie tego to czasem tylko kwestia innej perspektywy i upływu czasu. I... rzecz ważna - książka Anny Judge podpowiada, że jeśli jest ci zbyt trudno, jeśli nie radzisz sobie z uczuciami, to idź na terapię, bo to żaden wstyd, to rozsądek. Takie i wiele innych refleksji można znaleźć w tym utworze, nie są one zwykle wypowiedziane wprost, ale właśnie poprzez historie opisanych kobiet i przemiany, których one doświadczają. I chyba to sprawia, że te komunikaty docierają bardziej, że stają się przekonujące. I to jest ważne. Ważne jest, żeby ktoś na poziomie literatury popularnej mówił kobietom, które są jej najczęstszymi czytelnikami takie rzeczy, żeby im pokazywał ich siłę, możliwości, rozwiązania. Nie każde z nich będzie idealne dla każdej osoby, ale jeśli kobieta w trudnej sytuacji życiowej znajdzie w "Na krawędzi uczuć" choć jedno zdanie, które pchnie jej życie na nowe tory, da jej jakiś pomysł na lepsze juto, czy samo zarzewie tego pomysłu, to już jest całkiem sporo, to nawet może okazać się dużo. Dlatego właśnie kończyłam czytać utwór Anny Judge z przeświadczeniem, że jest to terapeutyczna opowieść pełna dobrych emocji i nadziei, i że jest w tym wartość. 

Są wreszcie w "Na krawędzi uczuć" pomniejsze skarby. Być może jako prozaik wypada autorka przeciętnie, ale jako poetka znacznie lepiej. Fragmenty opisujące emocje, przyrodę, wrażenia, których doznają bohaterki słuchając muzyki są opisane bardzo poetyckim, plastycznym językiem i naprawdę wpływają na wyobraźnię. Miejscami jest to wręcz proza poetycka, bo tropy poetyckie regularnie przenikają do refleksji postaci i fragmentów opisowych w narracji. I to jest ciekawe, co prawda chwilami patos bywa nadmierny i wtedy zgrzyta, ale w sumie ta poetyckość zwykle wypada ładnie i ma swój urok. Druga rzecz - autorka z dużym wyczuciem pisze o muzyce poważnej. Widać, że nie tylko ją zna i rozumie, ale zauważa wpływ, który wywiera ona na emocje człowieka, muzyka jest jakby kompatybilna z przeżyciami bohaterek, współgra z nimi, sprzyja refleksji, wprowadza do rozważań lub przynosi uspokojenie. I są też.... sceny erotyczne.... odważne, nawet bardzo odważne, ale i pełne elegancji pozbawionej kiczu. Mało kto umie tak pisać, z takim wyczuciem, zmysłowo, przekonująco, ale ze smakiem. Z tych sen przebija też bardzo mądre podejście do kobiecej seksualności, która jest istotnym składnikiem dobrego samopoczucia, poczucia własnej wartości, istotnym elementem życia kobiety w każdym wieku. No i jest jeszcze atmosfera, pewien specyficzny klimat "Na krawędzi uczuć" - pełen spokoju, ciepła i życzliwości klimat, który sprawia, że w tej opowieści miło się czytnikowi przebywa, że ma ona dobry wpływ na odbiorcę. Podsumowując - na poziomie warsztatu literackiego utwór Anny Judge ma swoje wady, traktując go jednak jako fabularyzowany poradnik z elementami eseju i prozy poetyckiej, jako utwór, który przede wszystkim ma być terapeutyczny, a dopiero później literacki należy go uznać za dzieło interesujące, pięknie mówiące o szeroko pojętej kobiecości i skutecznie popularyzujące treści związane z rozwojem osobowości oraz z troską o zdrowie psychiczne i emocjonalną równowagę. 

Za możliwość przeczytania powieści dziękuję:
autorce Annie Partyce-Judge oraz organizatorce book tour Ewelinie Kwiatkowskiej-Tabaczyńskiej, czyli zaczytanej ewelce.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz