środa, 21 sierpnia 2019

moje dziewczyny ("Gdzie jesteś, Bernadette?")

Asia wyjechała na wiele miesięcy i dopiero co wróciła, a bez Asi nie chodziłyśmy do kina, generalnie w ogóle mało chadzałam do kina w ostatnich miesiącach - kolejna zmiana w moim życiu, która jakoś tak sama z siebie się wydarzyła i wzięła się nie do końca wiadomo skąd, ALE.... Asia wróciła, więc wybrałyśmy się "jak kiedyś" we trzy do kina i to było znacznie ważniejsze niż film, który okazał się mocno średni; ma swój urok i naiwność, która narusza życiowe prawdopodobieństwo, co zależnie od oczekiwań odbiorcy może być wadą lub zaletą, ma kilka dobrych scen i dialogów, ale nie kupiłam tego jako całości, po pierwsze Cate Blanchet coś sobie zrobiła z twarzą i to coś mnie rozpraszało, po drugie "Blue Jasmine" Allena sprzed kilku lat opowiada w dużej mierze o tym samym, ale jakby lepiej i wiarygodniej, choć zarazem tysiąc razy tragiczniej - neurotyczna, oryginalna, inteligenta kobieta, która zgubiła (coś) siebie i swoje powołanie, swoje życie.... - nie porwało mnie to, choć relacje matki i córki, która okazuje się najbardziej dojrzałą postacią w filmie, ukazano bardzo fajnie i akurat to mnie urzekło, pewno dlatego, że było mi bliskie, film jednak.... no przeciętny, zdecydowanie dla kobiet, zwłaszcza przeintelektualizowanych kobiet na zakręcie, zatem teoretycznie powinien mnie porwać, a nie porwał, w sumie nieważne; najfajniej, że się spotkałyśmy we trzy, ja i moje ulubione kobiety z gatunku wyjątkowych, film był dodatkiem, podobnie jako lody, dodatkiem do gadania i bycia w swoim towarzystwie

każdy czasami chce uciec z domu tak jak Bernardette, to jest w ogóle literacki i awanturniczo pociągający pomysł, chyba też bym uciekła, ale jestem zbyt tchórzliwa na wielkie przygody z niewiadomą w tle, a przede wszystkim lubię wiedzieć, gdzie się wieczorem położę i z kim, nie mam też pomysłu dokąd uciec

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz