środa, 13 czerwca 2018

"Rebelie leżą na wyprzedażach" (Jakub Żulczyk "Radio Armageddon" - z drobnym spoilerowaniem)

"Wszystkie rzeczy, które miały podważyć system, stały się systemem. Rebelie leżą na wyprzedażach. To, że mamy osiemnaście lat, to, że z gruntu nienawidzimy tego świata, jest wykorzystywane po to, aby sprzedać nam kolejne spodnie, buty, piwa, kondomy, konsole do gier i płyty. Masz samobójcze tendencje? Wydaje ci się, że wszyscy ludzie to puste manekiny, że za wzrokiem każdego z nich nikogo nie ma w domu, a ty jesteś sam ze swoim cierpieniem? Proszę, oto eyeliner specjalnie dla ciebie. Nie chcesz iść do pracy, wbić się w korporacyjny schemat, zgnić z żoną i dziećmi, wolisz wolność, jazdę na desce, zapach skuna na ubraniu, łupież we włosach? Proszę, oto twój napój energetyczny."(Jakub Żulczyk "Radio Armageddon")

****

I kiedy Żulczyk miał 25 lat to pisał Tak. Nieźle, z impetem, choć wolę książki późniejsze, bo zwyczajnie są lepszy, pisarsko, rzemieślniczo - lepsze, z drugiej strony nie można powiedzieć, że "Radio..." jest złe, ma swoje wady, ale... to jest powieść interesująca, coś między pochwałą młodzieńczego buntu gotowego anarchistycznie znieść i zmieść wszystko, a kolejną próbą filozoficznych rozważań o autentyczności, wolności, tożsamości, o walce z formą, niszczeniu form, co pachnie z daleka i wymownie Gombrowiczem (zgaduję, że jest to uczynione z premedytacją, bo główni bohaterowie są uczniami liceum imienia Gombrowicza, co uważam za sugestię). Powieść ukazuje historię zespołu założonego przez grupę licealistów, zespół gra... hm... no to nie jest dookreślone, ale sądząc po pozorach (instrumenty, stroje, opis gry), jest to rock, liderem jest tajemniczy i charyzmatyczny Cyprian, i tu przyznam, że stworzony wokół tego chłopaka mesjański i w sumie banalny sztafaż (przywódca rebelii młodzieży, który chce swego rodzaju odnowy świata, otoczony opętańczym kultem i uwielbieniem, tworzy przykazania, przemawia do tłumu, znika i powraca w chwale, i poświecą się... wiadomo - upiorne cliche) naprawdę mi przeszkadzał i obrał powieść z pewnej wiarygodności, mesjasze mają swój urok, ale to szablon, a nie rzeczywistość; w ogóle zauważyłam, że młody Żulczyk szarżuje i nie panuje nad swoim pisarskim temperamentem, sieć metafor, skojarzeń i kulturowych intertekstualności jest niesamowita, błyskotliwa, ale przytłacza nadmiarem, zmienia się niekiedy w gonitwę myśli i choć wydaje mi się aktualna i czytelna dla pokolenia obecnych 30- i 40-latków, to dla młodszych ludzi... spora część tych kulturowych korespondencji będzie niejasna, i to jest szkoda, bo "Radio..." jako powieść o buncie młodych ludzi, o ich zagubieniu, szukaniu tożsamości, pomyłkach ma walor ponadczasowy, który częściowo zostaje utracony z powodu zbyt mało uniwersalnych (choć przyznać trzeba znakomitych) skojarzeń i odniesień; inna rzecz - narracja, do ostatniego rozdziału rozbita na dwie postaci (członków zespołu) i to jest ciekawe, ta gra punktami widzenia (Szymon - niewidzialny w szkole kujon, zakochany w Cyprianie równie mocno, co w jego dziewczynie, zgnieciony przez wymagania rodziców, opętany przynależnością do zespołu i jego misją; oraz Nadzieja - przenikliwa i wyjątkowa gitarzystka, piękna, oczywiście piękna, mądra, wyjątkowa i zakochana w Cyprianie z wzajemnością - bo tak, jest to też śliczny młodzieńczy romans w grungowych dekoracjach), znakomita jest alinearność opowieści, to że historia zespołu jest budowana z punktu umownie określanego jako Teraz, czyli czasu tuż po niewyjaśnionym zniknięciu lidera i ze wspomnień o nieodległej zawrotnej karierze i początkach zespołu, przyznam, że łatwo się w tej mozaice retrospekcji i nawrotów dwójki narratorów zgubić i wkrada się w nią pewien chaos, ale i tak jest to zrobione ciekawie, z impetem godnym powieści kryminalnej; dla mnie oczywiście jak zawsze każda powieść Żulczyka jest przede wszystkim powieścią psychologiczną, tak było i tym razem, sposób, w jaki Żulczyk buduje postaci, wpełza w ich motywacje, konstruuje charaktery - to jest prześwietne, pełnokrwiste, ekstremalne; w ostatnim rozdziale pojawia się Cyprian jako narrator i... naprawdę nadal nie umiem ocenić, czy to dobrze? przez całą powieść buduje się jego legendę, jest jak postać z innego świata, taki chłopak, któremu urokowi i charyzmie wszyscy ulegają (łącznie z sypiającą z nim nauczycielką - sic!), chłopak uwielbiany przez swoją baaardzo dziwną sekciarską matkę, nieustannie narkotyzujący się i mający najprzedziwniejsze pomysły, które inni realizują wręcz w podskokach, a on nigdy się przed nikim w gruncie rzeczy nie odsłania, prowadzi podejrzane działania, niczego nie wyjaśnia, robi, co chce, staje się muzykiem, bo tak sobie wymyślił, porywa młodych ludzi do faktycznej (bijatyki, dewastacje, aresztowania, zamieszki) rewolucji przeciwko władzy i kulturze, do tego przemawia jak filozof.... no kosmita, postać życiowo nieprawdopodobna, ale... piękna, dałam się porwać fascynacji tą postacią, traktując ją jako metaforę czy przejaskrawiony konstrukt, konieczny dla krystalizacji tego, co jest młodzieńczym buntem, szaleństwem, niezgodą na świat wyrażaną w drodze do ocalania swojego "ja" i dorastania, a tymczasem w ostatnim rozdziale Cyprian nagle powraca i to jako narrator, chłopak nadal wyjątkowy, ale... zwykły, bo jednak to nie kosmita tylko człowiek, to tylko chłopak, który tęskni za swoją dziewczyną i chce pomóc rodzinie, który miał marzenie, lecz wymknęło mu się ono spod kontroli i stało się czymś zupełnie innym niż to czego chciał, to chłopak, który się boi, i czasem zwyczajnie sobie nie radzi... to dało tej postaci wiarygodność, dopełniło ikonę, którą lider zespołu był przez większość powieści, ale też odarło go z tajemnicy, i.... albo to jest genialny ruch, albo niekonsekwencji, której cel nie do końca wychwytuję, muszę to jeszcze przetrawić; w ogóle ci wszyscy bohaterowie są Za Bardzo, nie ma takich nastolatków, nie ma takich ludzi, tak ekstremalnych w swoich osobowościach, o wyrazistych cechach, nieustannie skrajnych czynach i zachowaniach, każda z tych postaci to ekstremum, które nieustannie bez pauzy i odpoczynku spaceruje po krawędziach własnej osobowości lub życia - jako metafora, wyostrzony obraz zjawiska jest to ok, ale to nie jest prawda tylko krzywe zwierciadło, dlatego postanowiłam - i wierzę ,że słusznie - traktować tę powieść nie jako realistyczne dzieło, co bardzo by ją zubażało, ale jako pewną satyrę na kulturę, cywilizację i społeczeństwo, ale przede wszystkim jako powieść z potężnym fundamentem filozoficznym, bo rozważań o wolności, tożsamości i ich ogranicznikach jest tam pełno, a zatem po słowami i obrazami są inne, bardziej ponadczasowe słowa i obrazy, wizerunki znaczą to, co znaczą, ale i znaczą coś poza swoim sensem dosłownym, stąd przejaskrawiania, stąd krzywizny w ekstremalnych osobowościach i wydarzeniach - wszystko, żeby wyraziście pokazać zjawisko, czyli proces walki z formą o tożsamość; poza tym wszystkim to świetna historia, jak zawsze Żulczyka zwyczajnie dobrze się czyta

Jakub Żulczyk "Radio Agmageddon"

Jakub Żulczyk "Radio Agmageddon"

Jakub Żulczyk "Radio Agmageddon"

Jakub Żulczyk "Radio Agmageddon"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz