piątek, 12 czerwca 2020

Marek Krajewski "Mock. Ludzkie ZOO" - 31/52


"Mock. Ludzkie ZOO" to powieść, przez którą przedzierałam się dość długo, co podczas czytania utworów Krajewskiego jest jednak dla mnie dość nietypowe. I początkowo nie wiedziałam, o co mi chodzi, czego się czepiam i co mi tu nie gra. Bo po prawdzie, jeśli ktoś nie czytał innych części serii o Mocku, to ta powieść będzie dla niego po prostu świetnym retro kryminałem. Jest to bowiem po prostu dobrze napisana powieść - z zawikłaną intrygą, mrocznym klimatem, interesującymi psychologicznie bohaterami, a do tego poparta solidnym, bogatym researchem historycznym i naukowym na wielu polach. Ale jeśli ktoś czytał inne części serii, to odczuje, że ta część jest inna, odczuje pewne braki, które nie są ustakami sensu stricto, ale są odstępstwem nie tylko od wyrobionych oczekiwań czytelnika, ale i od specyfiki całego cyklu. 

W "Ludzkim ZOO" Mock jest młody, ale już po studiach i pierwszych sukcesach w policji, trwa jego szpiegowskie szkolenie, w którym chętnie uczestniczy, wierząc, że to początek kariery w wywiadzie. Tymczasem kochanka wachmistrza, Maria słyszy nocą duchy chodzące wokół jej mieszkania położonego w terenie opustoszałego, starego dworca. Mock sprowokowany przez dziewczynę zaczyna nocą nasłuchiwać opisywanych mu wcześniej dźwięków i ze zdumieniem odkrywa, że rzeczywiście wyraźnie słyszy dobiegające z głębi budynku jęki kobiet, płacz dzieci, wrzaski zwierząt. Chcąc uspokoić Marię oraz własne niepokoje, zaczyna szukać źródła  hałasów i tak trafia do miejsca zwanego Hadesem, pełnego przemocy, gwałtów, narkotyków i niewyobrażalnego okrucieństwa, za które odpowiada inteligentny szaleniec i w które uwikłany jest wysoko postawiony funkcjonariusz wywiadu... 

Jako fanowi Mocka i powieści o nim czegoś mi jednak w "Ludzkim ZOO" zabrakło... Może Breslau? Bo niby ono jest, ale widzimy głównie pustoszejący stary Dworzec Kolei Górnośląskiej, jego zapuszczone pomieszczenia oraz czeluście, schrony i podziemia pod nim, widzimy budynki ZOO, trochę szpital, trochę archiwa, jedną knajpę, cyrk, kilka ubogich wnętrz mieszkalnych, trochę Dworzec Główny, trochę zaułki Hali Stulecia, ale nie sposób było tym razem iść z Mockiem przez Breslau, bazując na tych kilku dominujących miejscach, które pomimo gęsto padających nazw ulic i opisów niektórych miejsc miewały rysy na tyle uniwersalne, że mogły być gdziekolwiek indziej, w jakimśkolwiek innym większym mieście (podziemia, bunkry, cyrk, szpital, opustoszałe budynki). W dodatku w ostatniej fazie akcji przenosimy się do Afryki, a potem do Berlina, a Breslau "znika" zupełnie. I nawet Mock w "Ludzkim ZOO" bywa jakby niepodobny do Mocka, bo pozbawiony policyjnego sznytu, jego śledztwo jest na tyle prywatne i osobne względem działań policji, że można ulec złudzeniu, że jest on raczej prywatnym detektywem lub szpiegiem. W zasadzie młody wachmistrz niemal wcale nie współpracuje z policją. Śledztwo prowadzi za namową kochanki, a potem z osobistego przywiązania do porwanego dziecka, a wspierają go w tym ludzie spoza policji. Nie ma Smolorza, nie ma Muhlhausa, żadnych krewnych Mocka, nikogo ze znanych z innych części postaci, poza epizodycznie obecną baronową Charlottą Bloch von Bekessy oraz wspominanym tylko w rozmowach szefie wywiadu Nicolaiem. Jest rok 1914 i Mock odbywa szkolenie szpiegowskie, co wyjaśnia jego kontakty z wywiadem, ale poza tym jest przedziwnie sam, brak mu tła, brak postaci, które uzupełniały Mocka i stwarzały dla niego osobowościowy kontekst. I nawet miłosny wątek także jakoś nie przekonuje, Mockowie zależy na Marii, a zarazem nie dość mu na niej zależy. Waha się czy z nią zerwać czy się raczej zaręczyć, poświecą dla niej wiele, ale ostatecznie łamie dane jej słowo i zostawia ją w pewnym momencie dosłownie i w przenośni za sobą. To inny Mock. Bardziej szpieg lub prywatny detektyw niż policjant. Bardziej skrycie marzący o domu i dzieciach mężczyzna niż czuły na fizyczne powaby wielu kobiet kochanek. Tylko jego instynkt śledczy, dociekliwość, nieugięte dążenie po trupach do sprawiedliwości pozostają te same, choć może niekoniecznie w Afryce, gdzie kluczową troską bohatera wydaje się walka z przeróżnymi owadami oraz biegunką... Inna sprawa, że w każdej z pozostałych części serii Mock był tak dominująca i bogatą osobowością, że zajmował sobą dużo powieściowej "przestrzeni", tymczasem w "Ludzkim ZOO" wydaje się zagubiony, niepewny i nierzadko bezradny.... a najbardziej tajemniczym i zjadającym uwagę odbiorcy bohaterem jest postać negatywna, czyli psychopatyczny naukowiec zwany Gadem, zaś w "afrykańskiej" części powieści uwagę kradnie mnich, James Dalrymple, który zresztą swoją przenikliwością, siłą, nieustępliwością, wykształceniem i nawet sporym uwielbieniem dla trunków przypomina Mocka z innych części serii. "Ludzkie ZOO" jest to zatem dość dziwna część cyklu. Gdybym miała bardzo krótko określić tematykę i temperaturę etyczną tej powieści, to powiedziałabym, że to taki kryminał, który utknął gdzieś pomiędzy "Jądrem ciemności" Conrada, a "Wyspą doktora Moreau" Wellsa. Tuż po lekturze wiem, że "Ludzkie ZOO" to jest świetnie napisany i skomponowany kryminał, nieprzewidywalny, z ładnie prowadzoną pełną volt intrygą, mrocznym gęstym klimatem, interesującymi bohaterami na wszystkich planach powieści, a mimo to z całą pewnością nie będzie to jednak moja ulubiona część serii. 

Marek Krajewski "Mock. Ludzkie ZOO" 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz