Marai jak zawsze jest wyzwaniem, ale czytam z podziwem, cedzę zdania i słowa, bo przecież to zawsze jest genialne pisanie, powojenni uchodźcy zewsząd okazują się tematem nagle niezwykle aktualnym, sama ta sytuacja wygnania i ucieczki i cały ten świat przeżartego biedą Neapolu, życie zwykłych ludzi przesiąknięte transcendencją i codziennością prostych rytualnie powtarzanych gestów, niby nic, niby nuda, religijność i beznadzieja, w której jeszcze każdy na coś jednak czeka, a przecież nagle jest to coś więcej, jakaś nieoswajalna tęsknota za mistyką, i w końcu on i ona, uwikłani w siebie, ale bardziej w czas, w historię, w świat, czytałam myśląc tysiąc razy "Jestem na to za głupia..." i może jestem, ale i tak piękny jakiś ten Marai, i mnie jest z nim piękniej jakoś i smutniej, jak zazwyczaj
Sandor Marai "Krew świętego Januarego" |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz