sobota, 31 stycznia 2015

"zawsze szuka się przyczyny czegoś..."

"Symultanka" Ingeborg Bachman
Dawno, dawno temu, kilka lat, kilkanaście, nie, kilkadziesiąt miesięcy temu, w innych czasach i w innej rzeczywistości, kiedy wszystko było inne i było inaczej, zupełnie przypadkiem i na pół świadomie, bo był to właśnie taki czas, że nie wszystko było świadome i niewiele było premedytacji nawet w moich najprostszych gestach, no więc dokładnie wtedy znalazłam stare Czytelnikowe wydanie Bachmann, zupełnie mi zresztą nieznanej i sprowadziłam je do mojego domu, choć nie miałam pojęcia, co to jest, kto to jest i czy ja to w ogóle będę czytać, po prostu tytuł mi się spodobał, od razu przykleił się do mnie i chciałam go mieć, tylko ten tytuł, a książka była w załączniku. 
Teraz jest tak, że czytam w bardzo malutkich kawałkach. Po dwie, trzy strony, czasem półtorej, czystą, żarłoczną narrację bez dialogów, bo te zostały całkowicie wchłonięte i podoba mi się. Fragmenty jak zdjęcia. Sceny, migawki z różnych punktów widzenia, sytuacje, w których nic się niby nie dzieje, ale przecież dzieje się wszystko. I od czasu do czasu jakaś myśl wydestylowana z tej rzeczywistości: "zawsze szuka się przyczyny....", no bo przecież się szuka, bo chciałoby się, żeby wielkie zmiany miały swe granice, cezury, wyznaczone konkretnym, wskazywalnym, oby dość wstrząsającym wydarzeniem, a tymczasem jakże często (czy aby nie zazwyczaj?) jest tak, że powód zmiany się rozmywa, nasze końce, nasze początki, kolejne epoki życia pozbawione są ram, rozcieńczone, rozłożone na części pierwsze drobnych zdarzeń. Myślę o tym dzięki Bachmann. I kiedy mówię: Nie wiem, dlaczego tak się stało. Tak wyszło - to naprawdę tak uważam i nie jest to wymijająca odpowiedź.

piątek, 30 stycznia 2015

w zeszycie do wszytskiego

copyright Wieczka
Nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać, co można znaleźć w uczniowskich zeszytach, zwłaszcza w zeszytach moich ulubionych rogatych dusz. Poprosiłam, żeby napisał to na ścianie w mojej sali, na pamiątkę i z autografem. Napisał i mam. Fajnie bardzo.

czwartek, 29 stycznia 2015

tymczasem na tablicy w sali polonistycznej (mojej).....

..... jakiś "łobuz" (dobrze mi znany) napisał tak:


Nie wiem (a raczej niestety wiem), jak to się ma do kultury języka, którą powinna krzewić szkoła, ale ten budujący napis wykonano w dobrej wierze, więc przyznaję temu dumnemu hasłu moje własne, subiektywne licentia poetica.

środa, 28 stycznia 2015

próby i kot

Zaczynam próby na serio, w tym roku, pisząc scenariusz okradłam i beznadziejnie zapożyczyłam się między innymi u Remarque`a. Jak ściągać to od najlepszych w końcu....

*****

"1 To tam za oknem, to słońce czy księżyc, bo ja już nie rozróżniam?  (stoi przy oknie)
2 Słońce. Chyba słońce.
CISZA
2.Czy opuścił Cię kiedyś ktoś, kogo kochałaś? (staje za 1)
1. Zawsze ktoś kogoś opuszcza. Czasem ten drugi cię po prostu ubiegnie.
3. (z zainteresowaniem)  I co wtedy zrobiłaś?
1. Wszystko. Wszystko, ale to nic nie pomogło. Byłam strasznie nieszczęśliwa.
2. Długo?
1.Tydzień.
3 (śmieje się histerycznie) To niedługo.
1. To jest cała cholerna wieczność!! jeśli się jest naprawdę nieszczęśliwym. Każda cząstka mojej istoty tak była nieszczęśliwa, że kiedy tydzień minął, wszystko się wyczerpało. Moje włosy były nieszczęśliwe, skóra, łóżko, nawet suknie. Nieszczęście wypełniło mnie tak całkowicie, że nic poza nim nie istniało. A kiedy nic już nie istnieje, nieszczęście przestaje być nieszczęściem, bo nie ma go z czym porównać. I wtedy następuje kompletne wyczerpanie. I wtedy to mija. Powoli zaczyna się żyć na nowo.

3. Żyć na nowo, to dobrze, tak? Tak? (NIKT nie odpowiada)"

*****
spotkałam też czarnego kota i dopóki się nie obraził, całkiem na poważnie oczekiwałam, że będę Alicją i jego głowa odleci, a on coś powie, cokolwiek, piękny był ten kot, uciekł oczywiście, może dobrze, bez Kapelusznika to i tak byłoby bez sensu


wtorek, 27 stycznia 2015

strachy

widziałam jaszczurkę, stała na przystanku i widać było tylko jej zielone, jaszczurze oczy; i w sumie właśnie tylko te oczy, które czujnie wychylone z oczodołów obserwowały mnie niewzruszenie cały czas oraz świadomość istnienia witki rozdwojonego jaszczurzego języka w zacisniętej paszczy sprawiły, że bałam się przejść obok, ale przeszłam przecież, udając, że nie mijam groźnego stworzenia, że tego nie widzę, że nie wiem; był to jedyny moment, w którym poczułam dziś strach

poniedziałek, 26 stycznia 2015

odnotowywania

- Mała Mi stwierdziła w formie pisemnej, że lipiec jest lipcem, bo panuje wówczas lipna pogoda (czyli kiepska - jak sama wyjaśniła), rozmija się z rzeczywistością, czy może wcale nie? mimowolnie spodziewam się w lipcu lipnej pogody;
- mój kot linieje, a pies ma kamień nazębny - dwa fanty, z którymi nie wiem, co zrobić, bo poza tym zwierzyniec zdrowy przecież, i jeszcze drapaki zajechane, no tak;
- spotkałam nieprzeciętnie brzydką i wyznać trzeba niedorzecznie nudną dziewczynę [co samo w sobie nie jest niczym złym; nie wiem, tylko czy to dobrze, czy źle, że ja tak o niej mówię i że mnie to etyczne rozróżnienie kompletnie nie obchodzi, tym gorzej? tym lepiej?], która niedawno starła na wiór faceta, mającego i nieprzeciętną osobowość, i niezależny intelekt, i jak widać go to nie ratuje, co niby jest niepojęte, ale i mocno przewidywalne;
- dni są dobre i życie jest dobre, bez względu na małe gówna po drodze, naprawdę czuję, że wszystko jest w porządku;
- przejmuję się tym, że się nie przejmuję za bardzo;
- komisyjnie stwierdzam, że nie umiem przełamać się co do B. i to wszystko zmienia, nieuchwytnie, ale bezpowrotnie zmienia;
- brakuje mi pisania papierowych listów, ale coraz rzadziej;
- Stwórczyni ma jakiś zabieg, trochę się denerwuję, bo to w końcu Stwórczyni, moja ostatnia;
- Panna M. jest zakochana i myślę o tym z przyjemnością, choć miłość nieodmiennie podoba mi się bardziej w fazie idei niż realizacji; może to dlatego, że mnie to tym razem nie dotyczy i że to cudze zakochanie, niech się dziewczynie darzy, wiadomo;
- ludzie wokół zwijają się w ciasne kłębki włóczki i kordonka, nic nie mówią, nie nazywają niczego, trwają jak kamienie, sumarycznie jest to brzydkie zjawisko;
- śnił mi się Szymek jakoś tak zaskakująco ładnie, w ogóle zaskakująco, że się śnił;
- każdy zegar w moim domu odmierza inny czas i naprawdę uważam, że jest to całkiem ok;
- przypomniała mi się stara piosenka Turnaua, tak mocno znikąd się przypomniała, słucham jej teraz często (no dobrze - codziennie) i nagle wracam do innych czasów, innych miejsc, innych wydarzeń, wszystko wraca jak za sprawą smaku magdalenki Prousta, dziwny konglomerat doznań, mimo to słucham, nie jestem pewna niczego co pamiętam, a przecież pamiętam;



niedziela, 25 stycznia 2015

opowieść o skrzypcach


Lubię ten film i czasami go po prostu oglądam, wracam do niego, do scen, fragmentów.
Kiedyś znałam go tylko z zakończenia obejrzanego przypadkiem w TV, potem długo usiłowałam go pozyskać z Internetu i wreszcie obejrzałam, ale bez napisów i lektora, potem znowu w TV, ale tylko kawałek chyba, a teraz luksus, po prostu jest sobie na YouTube i czeka; tylko raz widziałam go od początku do końca, i od tego momentu jedynie skrawki, nie wiem, czemu tak, możliwe, że całość mnie przytłacza, skrzypce pełne krwi i cierpienia - jak to może nie przytłaczać? a przecież to i tak piękna opowieść. Zatem dziś znowu "Purpurowe skrzypce" w krótkich skrawkach, wystarczy.

sobota, 24 stycznia 2015

jestem Clarissą

M. Cunningham "Godziny"

Styczeń spędzam w towarzystwie Llosy, ale też z inspiracji Raya, którego blogowe wpisy z różnych przyczyn przypominają mi powieści Cunninghama, sięgnęłam po "Godziny", nie pierwszy raz stwierdzając, że to jest coś. Coś fajnego. Coś aktualnego w każdym miejscu i czasie. Oczywiście lubię też i doceniam tę obsesyjną narrację, pełną detali, szczegółów, usidlającą momenty, przebłyski na pół świadomych refleksji, które są, ale których przecież się nie zauważa, których się nie odnotowuje, zwykle. Czytam więc i przez większość czasu jestem Clarissą, zdecydowanie, chyba nawet im jestem starsza, tym mocniej w tę Clarissę wrastam. A jednak jestem też chwilami Laurą i to mi się nie podoba, rozumiem dokąd ucieka, rozumiem, dlaczego, wiem, co jej przeszkadza, dzielę to pragnienie osobności czy wręcz pustelnictwa. Być może to trochę płytkie, w tak prosty sposób dążyć do zbliżenia osobowościowego z bohaterkami powieści, z każdej historii robić na swój użytek opowieść o sobie, ale dzieje się to mimowolnie i daje mi wiele przyjemności; a przecież prawie zawsze, kiedy czytam zachowuję pozycję obserwatora, przy Cunninghamie jednak zwyczajnie tak się nie da, wszystko jest dotykalne, wszystko jest osobiste, przynajmniej, kiedy ja go czytam.

"Czas, żeby ten dzień się skończył"

piątek, 23 stycznia 2015

ale tak naprawdę, drogie dzieci.....

..... zima wygląda tak. Biało, śnieg skrzypi pod butami, co jest jednym z moich ulubionych dźwięków w ogóle i jeszcze ślady na śniegu.











czwartek, 22 stycznia 2015

coś jakby Ikar


Mówi do mnie, w moją totalną obojętność i rozdrażnienie, że mówi, bo nie ma w tym wszystkim nic ciekawego, nic odkrywczego i wolę, gdy milczy. Zachwycony własną opowieścią, kolejny raz informuje mnie o tym, co już wiem od dawna i co nie jest żadnym odkryciem, śmieje się do własnych żartów, ekscytuje grą słów, a ja tylko czekam, żeby skończył i przestał. Nie startujemy, nasza rozmowa się nie zaczyna, a ja już czekam na lądowanie, nawet katastrofalne, po prostu żeby przestał zagęstniać tak irytująco przestrzeń wokół... Być może nie świadczy to o mnie zbyt dobrze, ale tak właśnie jest.

środa, 21 stycznia 2015

taka zima mijana po drodze

Wymijam się z zimą, przypominam sobie, żeby zauważać i zauważam, a to wymaga zatrzymania się, a przecież staram się z premedytacją zatrzymywać, bo inaczej nic nie wiedzę i przegapiam. Gdyby kiedyś zima przestała przychodzić, to będę wiedziała, że wyglądała tak:
















wtorek, 20 stycznia 2015

ozdobniki

Jest taki dom, który mijam każdego dnia, stary, poszarzały, duży dom poniemiecki u zbiegu ulic, otoczony krzewami, okolica z gatunku mało malowniczych, ale dom stoi mocno, czyste okna, białe firanki, umocniony dach, chyba dbają o niego, wśród ogólnej poszarzałości jego ścian zwraca moją uwagę zawsze świeży i odmalowany ozdobnik nad wejściem: po zielonogórsku, jakieś winogrona, całe kiście, ptaki, pawie chyba, niby zwykły budynek, a nad nim z pietyzmem odnawiany portal. Widuję regularnie dwie rodziny, które wychodzą z tego domu, dzieci do szkoły odprowadzają matki (matka czarna i matka biała, obie mają po dwoje dzieci, brunetka i blondynka, wysoka i niska, chude obie bardzo), a ja zawsze się zastanawiam, kto im ten portal tak odnawia i dlaczego, czy to znaczy coś, czy tylko ma być ładny, ten rysunek na brudnych szarzyznach starego domu? Banalnie? Może, ale lubię wierzyć, że każdy stary dom ma swoją tajemnicę, to chyba część moich transcendentalnych tęsknot. Tajemnica tego domu śpi sobie spokojnie w tych ozdobnikach, taką mam fantazję i już, i każdego dnia, mijając ten dom, mam choć jedną drobną, trwającą ułamek sekundy myśl: stary dom, szarość, winogrona, nowe, ptaki, kolory, sekret, kto? po co?

poniedziałek, 19 stycznia 2015

siła reklamy

O dziwo Masłowską cenię nie za "Wojnę polsko-ruską", ale za rzeczy inne, które być może nie wzbudziły jednogłośnego zachwytu krytyki, ale z którymi jest mi bardziej po drodze. Szukam regularnie u Masłowskiej inspiracji do ćwiczeń teatralnych, czasami urwanych zdań, sieci skojarzeń, nierzadko pojedynczych wypowiedzi. Także w wywiadach, podziwiam konsekwencję, z jaką ta dziewczyna sensownie mówi o świecie i o tym, jak go widzi. Także dziś, czegoś tam szukałam i wygrzebałam tekst, który swego czasu bardzo mnie rozbawił, a rozbawienie cenna rzecz, rozbawienie należy pielęgnować.

D. Masłowska "Kochanie, zabiłam nasze koty"

niedziela, 18 stycznia 2015

"Gra tajemnic" - veni, vidi Alana T.

No to wybrałam się i zobaczyłam, że: Benedict Cumberbatch jest dobrym aktorem (co dotąd nie było dla mnie oczywiste), rzeczywiście jego nominacja do Oskara jest w pełni zasłużona; rola Polaków w rozszyfrowaniu Enigmy nadal jest więcej niż marginalizowana, choć mniej niż w filmie "Enigma" z 2001, co stanowi niewielki, ale jednak postęp; wątek homoseksualizmu i związanych z tym problemów natury prawnej i co z tym idzie życiowej w ogóle był dla mnie równie, a może nawet bardziej interesujący niż kwestie historyczne; wydaje się, że główny bohater nie tyle był dziwakiem, co miał zespół Aspergera; odsuwając na bok historię, która oczywiście jest ważna, rzeczywiście poruszający jest w tym filmie przede wszystkim wizerunek człowieka, uwikłanego w tę historię i drobne, ale miażdżące trybiki rzeczywistości tamtych czasów, mielące go na warzywną papkę. Obejrzałam z zainteresowaniem i współczuciem. Keira mi się nie podobała, a zwykle mi się podoba, nie wiem, czemu tak wyszło, nie klei mi się z postacią, którą odtwarzała; bardzo ładny drugi plan aktorski (Matthew Goode - poza tym, że niewątpliwie atrakcyjny mężczyzna, to także wszechstronny, ciekawy brytyjski aktor, kolejny film, kolejna odsłona, i naprawdę facet daje radę, zwykle na drugim planie właśnie), który sprzyjał wydobyciu i ładnie oprawiał postać główną. Dobry scenariusz, dużo świetnych dialogów, znaczących przemyślanych epizodów, które uzupełniają wątek główny. W sumie jest to film o człowieku - Alanie Turingu, który rozszyfrował Enigmę, a nie o samej Enigmie, co stanowi walor. Psychologicznie rzecz niezwykle ciekawa, historycznie - w porządku, wstawki z autentycznych materiałów filmowych z czasów wojennych podbiły autentyzm opowieści, ogląda się jednak bez poczucia dłużyzn, bez nudy i wyczekiwania, co oznacza, że dynamika akcji została utrzymana, choć nie jest to zdecydowanie film szpiegowski czy sensacyjny. Podobało mi się? No chyba tak. W sumie.



Rozmowa dwóch kobiet przy stoliku I:
- Kto siedzi z Alanem?
- Huhg, przedstawić was?
-Nie, sam podejdzie.
-Skąd wiesz?
- Spojrzałam na niego 15 minut temu i do tej pory się nie odwrócił. Mam go.

Rozmowa mężczyzn przy stoliku II:
- Kto siedzi z Joan?
- Jej koleżanka.
- Ładna. Chce, żebym podszedł.
- Skąd to wiesz?!
- Uśmiechnęła się 15 minut temu, a potem już nawet nie spojrzała. Jest moja.

sobota, 17 stycznia 2015

adres duszy (dialogi i górskie domy)

Kobieta I: Przytyłam, muszę coś zrobić z tym brzuchem....
Kobieta II: Ale czemu?! Ja lubię mój brzuch, sama go wyhodowałam, on tu sobie jest i moja dusza mieszka w tym brzuchu!
Kobieta I: Tak? Ale nie, moja nie... na pewno nie w brzuchu.
Kobieta II: No to gdzie ją masz? Przecież gdzieś musi być.
Kobieta I: Moja dusza chyba mieszka w cyckach, zdecydowanie...
Kobieta II (do mnie): a ty gdzie ją masz? Gdzie mieszka Twoja dusza?
Kobieta III (JA): Nie wiem...

***

I teraz myślę właśnie o tym. Szukam.

****

i znowu ten dom... ten sam od pewnego czasu...
mam taki sen, wyobrażenie o domu w górach, jestem tam, i to jest takie moje miejsce, cześć świata, do której przynależę, mój niewypowiedziany adres, dom jest w górach, nie że wysokich, nie żadne Tatry, to jest taka mała, zapyziała wręcz wioska, Bieszczady, Beskidy? nie wiem, trochę to dziwne, lecz dom nie jest stary, jak można by się tego spodziewać, tylko nowy (bez sensu?) albo mocno odnowiony i wyremontowany, nie znam się, w każdym razie nie przypomina jakiejś tam zapadłej lepianki czy chatynki z typowej wioski w górach, ma świeże czerwone (pomarańczowe jak cegła) dachówki, drewno w tym samym kolorze po bokach poddasza, chodzę dookoła, znam ten dom, parterowy z poddaszem, małym kominem, chodzę i liczę okna, dwa okna, drzwi, dwa okna i nagle duże okno na cała długość ściany (kto buduje coś takiego na wsi?), poddasze z oknami, zewnętrzne ściany zielonkawe i białe, niektóre okna mają takie białe ramki, ładne bardzo, jasne kolory, biel dalej, studnia przed domem, zadaszona i też jakaś za nowa... (może senna rzeczywistość tak retuszuje i wygładza?), trawa, trochę drzew, mały orzech, dalej brzozy, jakieś dość stare owocowe drzewa, chyba gruszki, może jabłka, blisko jest ulica lub droga, z drugiej strony domu wysokie drzewa, chyba topole? ale może nie, nie znam się... ciągle chodzę wokoło tego domu, drzwi są zamknięte, nie mogę tam wejść, bo ON nie chce mnie wpuścić do środka, a przecież ja tam mieszkam! dom wydaje się mały, ale jest jakoś długi, ma jakby dwie części, ta bliżej ulicy wydaje się z zabudowana, ale ta dalej ma wielkie okna, strasznie duże okna, inny kolor ścian, jaśniejszy chyba, powinnam być w środku, wiem, że tak, ale ON nie chce mnie wpuścić, więc chodzę dookoła domu, zielona trawa pod stopami, jestem zaniepokojona i smutna, kocham ten dom, wiem, że należę do niego  tak jak on do mnie, góry są blisko, za moimi placami są góry, lasy, mogłabym tam iść i nie wrócić, ale stoję obok domu, ciągle chodzę i oglądam, nie rozumiem, co to za miejcie? ale znam je, tzn. takie mam poczucie, że jestem w nie mocno wpisana, wydaje się, że to wieś, mała wieś, ale nie zaniedbana, domy, które mam w zasięgu wzorku są ładne, mój dom jest wręcz nowy, ciemna góra, jasny dół, jakieś kamienne słupki od strony ulicy, potykam się o nie, rynna, trochę przerdzewiała, krzak przy domu, zielony, długie gałęzie, dużo zieleni i drzew po drugiej stronie ulicy, niecierpliwię się, czemu ON nie chce mnie wpuścić? chcę sobie iść z tego domu, złoszczę się (nie to nie, niech tam siedzi sam) zbieram się i idę, przystanek, taki stary przystanek autobusowy, zabudowany, siadam na ławce, jakieś konie są blisko, ale słychać tylko ich rżenie, "choinki" rosną przy drodze, bo to są rozstaje dróg, nie wiem, gdzie iść, zawracam, może mogłabym stąd wyjechać, ale nie wyjeżdżam, chodzę dookoła domu, czekam, żeby mnie wpuszczono, to mój dom, ale nie wiem, gdzie jest, nie umiałabym go wskazać w twardej rzeczywistości, nie wiem, kto jest w środku, czemu mnie nie wpuszcza, czemu się mnie boi, czuję tylko ten JEGO strach i przez to cały sen nie jest przyjemny, tylko pełen niepokoju, ON nie chce mnie wpuścić, nic nie rozumie, czekam, jest gorąco, chcę uciec w góry, chcę wyjechać, ale zostaję, przestrzeń, góry, drzewa, krzewy, inne domy w zasięgu wzroku, drewniany płot po prawej, przystanek po lewej, stoję na ulicy czekam, szlag mnie trafia... denerwuje mnie ten dom i to, że nie wiem kto i co jest w środku i czemu nie umiem stamtąd odejść, choć nie mogę też wejść do środka? nie umiem GO zostawić, tylko czekam, żółte kwiaty za oknem (rzepak?), nie ma ogródka, jak można wokół takiego domu nie mieć ogródka, przecież miejsce jest? tam dalej ktoś ma ogródek z różowymi różami pnącymi, moja babcia miała takie...

piątek, 16 stycznia 2015

street art, cz. 15, koło targowiska na Owocowej (ZG)

Trochę z duszą na ramieniu, ale tak naprawdę to bez, bo chociaż wiedziałam, że nie powinnam tam chodzić, to przecież chodziłam i trudno, wybrałam się na opuszczone rumowisko po starych.... budynkach użytkowych (barakach, magazynach, nie wiem co to było?), nigdy i nikomu nie jest tam po drodze, nikogo tam nie można minąć, tylko resztki ścian, blade kafelki i  odłażąca farba, ślady po koczowaniach kogoś i jeszcze kilka starych napisów, znalezione nie kradzione.







czwartek, 15 stycznia 2015

zupełnie inne słowa

I kiedy mija czas, w którym tysiąc razy obłazi się ze skóry, kiedy ma się już całkiem nowe włosy i paznokcie, komórki, tkanki oraz myśli, a pamięć odtańczy już deformujące kreacje nad tym, co było, więc kiedy minie dużo czasu, to czy nasze obietnice nadal są NASZYMI obietnicami, czy tamte słowa to ciągle NASZE słowa, skoro usta, język, mózg i wszystkie detale ciała zostały już podmienione, wymienione, odumarte, czy każde z dawnych słów, w nagłym tu i teraz to te same słowa, te same przysięgi i obietnice? I nawet nie chodzi o wierność, lojalność czy w ogóle o wartości, ale o nieuchronną zmianę i jej konsekwencje, o stanie się kimś innym, nowym, niby tylko fizycznie, ale przecież właśnie żyje się ciałem, żyje się w ciele, więc to ma znaczenie, powinno mieć. Tamten gniew, tamta miłość, tamte mocno przetarte już słowa, tamte żale, nadzieje czy deklaracje sprzed lat, składane własnymi, a przecież kompletnie cudzymi teraz już ustami, bo teraz mam nowe, odnowione upływem godzin usta, czy tamte słowa i emocje, nadal są moje i są mną, czy wiążą mnie nadal, czy znaczą? Czy wymawiał je i odczuwał ktoś inny? Kto jednakże pozostaje nadal mną? To nie jest pytanie filozoficzne o byt i świadomość, to egzystencjalny konkret, coś co rozważam i trawię w myślach równie regularnie, co bezskutecznie. Po prostu chciałabym to wiedzieć. Kiedy i jak (i czy faktycznie?) umierają słowa i przeżycia oraz wszystko to, czym są dla mnie.

Chcę się uchylić? oczywiście, często tak, niby bez złych intencji i premedytacji (co jest zresztą bez znaczenia), ale jednak, zmieniam się i wyrastam z własnych słów, przeczuwając, że nie jest to w porządku, na pewno nie zawsze.... i że mimo to nie umiem tego uniknąć. Chybotliwy wspólny mianownik mojego mutującego "ja" nie jest gwarancją niczego, dla nikogo.




"(...)I think I'm gonna stay and I'm gonna love you 
Until I can't love you no more."

środa, 14 stycznia 2015

osiemnastka osiemnastki

Życzenia w kolejności: B., Mała Mi, Stwórczyni, cudze potomstwo. Był tort, sto lat, nawet prezenty (grupowe i indywidualne), których się nie spodziewałam, kwiatki i w ogóle, wszystko udekorowane, balony, wstążki, hasła (kultowe już: "Cześć Kasia!). Zaskakujące. I rzeczywiście byłam wzruszona.


wtorek, 13 stycznia 2015

street art. 14, odlatujące ekrany

wśród bezsensownych, przypadkowych maźnięć, które de facto są wandalizmem i tyle, po wygłuszających ekranach latają te ptaki, bardzo lubię, kiedy się mijamy









poniedziałek, 12 stycznia 2015

cicho sza

"Straszne rzeczy. (...) Cicho sza, (...). - Kobieta położyła brudny palec na popękanych wargach. - Nie ma co kołysać łodzią. Trzeba tylko trzymać kurs ździebko dłużej. Wszystko będzie dobrze... (...) Gdzieś zaśmiał się szatan, pomyślał tępo Jack." (C.B)

niedziela, 11 stycznia 2015

bez kolców

Dostałam różę, bardzo piękną, ale zupełnie bez kolców. 
Nie mam do niej krztyny zaufania. Odrażający cynizm czy zwykła przezorność?


sobota, 10 stycznia 2015

wiosenne roztopy - Maas w styczniu

"Trochę nam Maas wylał" - napisał i wysłał mi te zdjęcia. Tak, rzeczywiście i pięknie wylał, zdjęcia mi się podobały, mimo to nie wiedziałam, co odpisać, bo przecież wcale nie "nam", tzn. nie wydaje mi się, żeby "nam" wylał, po prostu wylał, nic więcej. Lubię Maas.