czwartek, 31 grudnia 2015

Sylwester z Lykke Li

czas mija, tymczasem gra sobie odkryta z opóźnieniem, choć nie najnowsza płyta Lykke Li z 2014, słucham i się zachwycam, lubię tę skowycząca, choć niby powściągliwą emocjonalność, taka właśnie ja ukryta w takim dokładnie skowytaniu, przyjemne chrobotanie


Rok 2015 to był całkiem dobry rok, bez skarg, bez zażaleń, było ok, było w porządku.
Do widzenia.

środa, 30 grudnia 2015

"przypływ między dwoma księżycami" - błękit i szachy

I kiedy mówię o błękicie, czystym klarownym jak łza, to myślę o słoności morza, o głębi pustki otwartej przestrzeni, w której wszystko jest oczywiste, bez winy, bez wstydu, bez listy wymagań i życzeń, bez topornego wysiłku, bez całej tej szarpaniny... Po prostu błękit. Prawie niemożliwy albo zupełnie niemożliwy.


-----------------------------------------------

"Czy powinno być tak trudno? Czy powinno i czy musi? wspaniale byłoby mieć czasami 24-karatową pewność, bez tych wszystkich komplikacji i gier, które w gruncie rzeczy niepomiernie mnie nudzą; nawet najbardziej pasjonująca partia szachów, jest tylko kolejną partią szachów, jeśli grasz w nią milionowy raz" - napisałam jakiś czas temu z bezlitosną szczerością, ale nikt nie zrozumiał, nawet bardzo mądry książę chodzący w błękitach po przepastnych zamkowych salach nie dosłyszał niemalże ani słowa, wszystko to przecież bredzenie wiedźmy, wiadomo; nie da się lepiej ukryć swoich myśli niż stawiając je na widoku, nikt nie uwierzy. 

wtorek, 29 grudnia 2015

zima stulecia sprzed 37 lat

Wtedy się urodziłam, podczas zimy stulecia, zimy 1978-1979, było strasznie lodowato, było biało, było nieprzejezdnie i kłopotliwie, to właśnie pamięta moja matka, że był kłopot z dojazdem do szpitala i że mnie umyli w lodowatej wodzie, a ja krzyczałam, do dziś nienawidzę zimna; 
teraz patrzę przez okno - ani grama bieli, trochę zimno, ale do wytrzymania, a mimo tego myślę sobie, że biel byłaby fajna, byłaby po prostu piękna, bo złagodziłaby, wynagrodziła burość świata i brak zieleni, ale tylko taka biel bez zimna, bez lodu, czyli biel kompletnie niemożliwa, jestem jak Gerda, która nigdy nie odnalazła Kaja, tamtej zimy moich narodzin lód i mróz uszkodziły mi serce.

poniedziałek, 28 grudnia 2015

kwitnienie kaktusów

Nigdy nie miałam w domu kaktusa, uznawałam go za wysoce niewdzięczną roślinę - olewa troskę, atakuje kolcami... wiadomo, tymczasem teraz nagle mam kaktusa, a było to tak... w zapomnianym kącie Biedronki kwitł sobie na różowo (pomimo niesprzyjających okoliczności) kaktus i od razu było wiadomo, że muszę go mieć, że to jest właśnie mój pierwszy kaktus, przeznaczenie zapisane na wstędze i takie tam, teraz kwitnie mi ten kaktus w grudniu, codziennie się na niego gapię i fajnie mi. Właściwy kaktus na właściwym miejscu.

niedziela, 27 grudnia 2015

był sobie strach i "czysta pamięć" (P. Roth "Wzburzenie")

Od dawna na mojej półce zastygło sobie "Wzburzenie" i przyszedł jego czas, mój kolejny Roth, dobrze napisany, jak to Roth, opowieść o umieraniu i strachu, ale też o życiu w wielu jego drobnych przejawach - i to chyba najfajniejsze, o tym jak historia budzi w nas instynktowne szaleństwa i opętania, o kruchości, o zbytecznej perfekcji i buncie, a wszystko z perspektywy uwięzionego w wiecznym teraz martwego bohatera-narratora, unikalna perspektywa, podoba mi się...

" (...) znam tylko to, co jest, i co w śmierci okazuje się tym, co było. Człowiek nie jest wprzęgnięty w swoje życie na czas przeżywania go, człowiek jest na nie skazany, także kiedy go już nie ma. (...) Kto mógł mnie o tym uprzedzić? Czy zresztą śmierć byłaby choć odrobinę mniej straszna, gdybym wiedział, że nie jest ona nieskończoną nicością, tylko czystą pamięcią, która poznaje sama siebie na wieki wieków?"

Philip Roth "Wzburzenie"

Philip Roth "Wzburzenie"

sobota, 26 grudnia 2015

idąc lasem i rozdrożami

spacer po wzgórzach, sobie szłam, wybierając drogi mniej uczęszczane, bo jak zawsze lubię przecież, gdy jest inaczej, pod wieżą zaludnienie, wszyscy chodzą, nordicują, biegają i rowerkują gromadnie, wypalają z siebie święta, pogoda nieprawdopodobna jak na grudzień i ani grama śniegu, dziwny czas, nieprawdopodobny, nieprzewidywalny



piątek, 25 grudnia 2015

nie wiem, po prostu nie wiem... ("Córki dancingu")

Spodziewałam się klimatu dancingowego z polskich lat 80. jakoś umknęło mi, że to musical, ale ok, musicale są przecież ok; muzycznie jest to super, filmowo, jak rany... nie wiem, mam mieszane uczucia na wielu płaszczyznach, no bo tak, jest kicz, bywa niesmacznie, nie w sensie mało smakowicie, ale niezdarnie, obok scen świetnych (zespół na kacu ratowany kroplówką przez Cielecką) trochę chyba niezamierzonego badziewia i zbędnego epatowania... dosadnością, szeroko pojętą (ogony jako efekt specjalny... bazarowa taniocha jak w "Wiedźminie", matczyne sny o syrenkach Preis - po co?! czy zbyt dosłownie pokazana operacja na syrence....), film jest zwyczajnie bardzo, bardzo dziwny, nie zawsze w dobrym sensie; ludzie wychodzili z kina, ja zostałam, bo mnie opadnięta szczęka przytrzymywała, choć jednocześnie rozumiałam decyzję tych, co wyszli, było tam trochę absurdu, groteski, karykatury i kiczu, no i ok, czemu nie, ale też granica kiczu została przekroczona w kierunku pewnej nieudaczności; za dużo dosłowności tam, gdzie metafora i sztuka niedopowiedzenia lub niedopokazania w zupełności by starczyły, niby Tarantino już tu balansował, ale film nie ma balansu Tarantino, i jak rany, jakie to jednak strasznie obrzydliwe jest być syrenką w Warszawie lat 80. i kochać człowieka pitolącego na gitarze w Adrii; wielki plus za muzykę "Ballad i Romansów", cycki Cieleckiej, aktorstwo Preis i blond syrenki, i kilka pięknych scenek, a także jakimś cudem ocaloną gdzie nie gdzie bajkowość, minus za brak wyczucia, za kiczowatość w złym guście, zbędne efekciarstwo obliczone na łamanie tabu i oczekiwań przez niesmaczne widoki, niespójność i powierzchowność komunikatów, rozumiem, że nie wszystko musi być piękne, ale brzydota też jest kategorią estetyczną i powinna być estetyczna, a nie tania i jarmarczna, jeśli ma być sztuką... nadal w gruncie rzeczy nie wiem, co myśleć, jest w tym filmie konglomerat rzeczy świetnych i rzeczy absolutnie kiepskich.



czwartek, 24 grudnia 2015

rozpakowywania - to już!!

Wszystkim moim Mikołajom dziękuję za wyczucie, pamięć i znajomość rzeczy, chyba byłam jednak ponadprzeciętnie grzeczna w tym roku, bo dostałam świetne prezenty, Mała Mi takoż przeżyła lalkową ekstazę, nawet pies był zachwycony, a kolacja  udała się mimo moich żałosnych kompetencji kulinarnych, po prostu miły dzień, naprawdę niezwykle miły dzień, i jeszcze jakieś maile, jakieś SMS-y, życzenia... dobry czas, kolorowe światełka, wszędzie.

środa, 23 grudnia 2015

zapakowywania - to dziś!!!

zjawisko pakowania prezentów i ekscytacja, która temu towarzyszy - nadal mnie to cieszy, pomimo ruiny finansowej w tle, wstążki, papierki, torebeczki, a przecież niby tylko do szybkiego podarcia są; wbrew moim obawom, święta zapowiadają się miło i pakuję prezenty z takim właśnie poczuciem, że jest fajnie, jest dobrze, jest całkiem ok (a może tylko nic nie widzę zza sterty wstążek i dekoracji?).


wtorek, 22 grudnia 2015

"zabiły mnie szepty...", czyli zachwyt (Juan Rulfo "Pedro Paramo")

Juan Rulfo - meksykański ojciec realizmu magicznego, w swoim kręgu kulturowym klasyk, którego imieniem nazywa się prestiżowe nagrody, ale u nas w Polsce chyba totalnie nieznany, a przecież... jakoś szczęśliwie dotarłam do niego i bez ogródek powiem, że "Pedro Paramo" jest książką absolutnie zachwycającą. I to zupełnie nie dlatego, że Borges i Marquez gdzieś tam piali nad nią, ale po prostu jak czytam, to w każdym słowie, opisie, scenie, dialogu, postaci dopada mnie taki zwykły człowieczy zachwyt, bo jak pada tam deszcz, to czuć każdą krople i zapach ziemi od razu, cisza świszczy w uszach dźwiękami i sensami, duchy są równie realne jak ludzie żyjący, a magia nienachalnie i naturalnie przerasta i obrasta rzeczywistość; czytam i mam taki stan zachwycenia, po prostu. Ciche wow....

Juan Rulfo "Pedro Paramo"
Juan Rulfo "Pedro Paramo"

poniedziałek, 21 grudnia 2015

jakaś inna Ania ("Nieprawda")

Czy mnie się to podoba? jak rany słucham, i słucham, i nie wiem....
bo to Ania w końcu, ale jakoś mniej Aniowato, tekst jakby jej, rytm i bit mniej, zatem... no nie wiem, zwyczajnie nie mam pojęcia, w sumie miła rzecz, nie wiedzieć i słuchać pomimo tego, w końcu o wiele za często wiem i zauważam, ufam nierzadko pewnie mylnym przeświadczeniom, a teraz nic, cisza, niewiedza, jest inaczej



niedziela, 20 grudnia 2015

rozdawane słowa

M. potrzebowała moich słów, a ja chętnie rozdaję słowa, bo co mi tam, jeśli mogą gdzieś jakoś pomóc, zwłaszcza M., to mogę rozdać. Więc napisałam dla niej i o niej, ale tak naprawdę zapisałam starzejący się już sekret o mnie, sekret ze mnie, taką niewypowiedzianą nigdy rzecz: "Czasami jest (...) za późno, a innym razem (...) o wiele za wcześnie. Moment mija (...) rozpuszczają się (...) nadzieje i wątpliwości". Zatem wyczekuję, by wszystko minęło. Niech nikt tego nie wie, niech pozostanie to zapomniane i nieodkryte, czysta metafizyka, na którą nie mam odwagi ani miejsca (- Ani trochę nie żałujesz, że się nie odzywasz?). Wiadomo przecież, że czasami żałuje się wszystkiego, a mimo tego pozostaje to koniecznością.

sobota, 19 grudnia 2015

piątek, 18 grudnia 2015

"coraz mniej..."

Lista a Trójce, a tam spora doza prozy życia, "coraz mniej nam się siebie chce", czy nie tak to właśnie wygląda, nie tak się pięknie wypala i wykoleja? być może jestem ciut cyniczna, ciut zgorzkniała, a być może chciałabym wierzyć, że może być inaczej, po prostu; tylko tyle, że może być inaczej

czwartek, 17 grudnia 2015

ktoś dla kogoś, jakoś

jest świątecznie, co prawda wbrew wstępnym planom nie ubrałam dziś choinki z Małą Mi, ale za to dostałam ponadprzeciętną, unikatową bombkę wyciętą z metalu, to ładne, to miłe, to coś co cenię


środa, 16 grudnia 2015

światełka, światełka!!!

wiem, że są kiczowate i w bezlitosnym świetle dnia wygląda to tysiąc razy gorzej, ale nocą, ale wieczorem wyglądają ślicznie i to mi wtedy wystarcza, cudowność - światełka, światełka, światełka...

 

wtorek, 15 grudnia 2015

"odwal się" od czarnego na białym

jesienią, listopadem, a może nawet październikiem szłam i widziałam czarno na białym namalowane COŚ czarnym kotem na białej płachcie, wszystko widoczne było dość dobrze poprzez ogrodzenie, jakieś wymalowane hasło, którego długo nie mogłam odczytać, bo o co chodziło temu kotu? tak w sumie to, o co mu szło? więc zerkam od dawna na to zdjęcie, żeby wydobyć metafizyczny sens, bo mam słabość do metafizyki i dziś nagle zauważyłam, że przecież jej tu wcale, a wcale nie ma, jest tylko lekko uchylone kocie oko, które mierzy natrętnego przybysza, czyli mnie, w końcu kto wie, jakie zbrodnicze miałam zamiary? i nie ma metafizyki, za to czarno na białym, przez uchylone kocie oko przebija się tylko szybkie i konkretne "ODWAL SIĘ", i ok, i w porządku, przynajmniej jakiś uczciwy komunikat; odwaliłam się oczywiście


poniedziałek, 14 grudnia 2015

nielegalne spojrzenie na wnętrze Świątyni Wang

Nie było wolno, ale ja tylko tak na szybko, tak, żeby nikt nic nie widział... i mam, taką moją małą nielegalność, którą teraz odgrzebałam, w sumie przypadkowo, takie na chybcika uczynione zdjęcie, kiedy szłam wąskimi, drewnianymi korytarzykami Świątyni Wang w Karpaczu; chciałbym ją zobaczyć latem, bo widziałam tylko zimą; oczywiście to B. mnie tam zabrał, miał to po trasie wypróbowanej wcześniej na kimś innym, ale nie umniejsza to przecież piękna Wang, umniejszało to tylko mnie wówczas, a i to nie od razu, a i to w sumie obecnie jest zupełnie bez znaczenia, bo teraz nagle tamte stare zdjęcia wydobyłam i myślę znowu tylko o tym, że ta Wang przecudna, oglądam ją całą w śniegu, oglądam także to nielegalne i przez to unikatowe ujęcie z wnętrza, pokazuję Kubie, bo Kuba niby wrócił z Berlina, a tymczasem zachwala Giewont, a ja mu ten Wang, niech jedzie i robi dobre zdjęcia, Kuba powinien robić zdjęcia. 

Wszystko się zmienia i unieważnia, wszystko faluje, tylko Wang wydaje się niezmienna i nieprzejednana, i kiedy zamknę oczy czy nawet kiedy je otworzę i zaledwie zerknę na zdjęcie, to ciągle tak samo idę jej korytarzami, i trwa to całą wieczność, i jest przyjemne.

niedziela, 13 grudnia 2015

genialny koncert Organka w ZG

no, no, no, to był świetny koncert, muzycznie znakomity, wszystko co najlepsze i ponadczasowe w rock and roll`u, niesamowite gitary, bit, świetne kompozycje, transowe improwizacje, seksowny i charyzmatyczny wokalista, artystyczne zacięcie, alternatywne granie, które jakimś cudem się sprzedaje chyba, teksty, które miejscami ocierają się a zwykle zwyczajne są artystyczne, poetyckie... jestem pod wrażaniem, świetny jest Organek koncertowo, po prostu świetny

sobota, 12 grudnia 2015

Dobry Dinozaur w doborowym towarzystwie

Urokliwy rodzinny film o dinozaurze, który bardzo się bał żyć i posiadał człowieka,  naprawdę sympatyczna bajka, wystarczająco wciągająca, by popcorn był zbędny; obejrzałam w najlepszym z możliwych towarzystwie, gdzieś między pizzą a lodami z Maka, cóż za dobry dzień...


-  Kiedy odrzucisz strach, może być naprawdę pięknie. (...) Możesz być, kim chcesz.

piątek, 11 grudnia 2015

świąteczne badziewie


Świąteczne badziewie - są to zupełnie niepotrzebne, ale strasznie konieczne świąteczne ozdoby, które wieszamy w całym domu i które robią nam klimat startowy do świąt. I własnie dziś! to było własnie dziś.... rozwieszałyśmy, rozstawiałyśmy, ozdabiałyśmy kiczem i słodzizną cały dom, i rzeczywiście nagle jest tak, że idą świata, co mają nie iść? zrobiłyśmy tak, że idą, krokiem marszowym.



czwartek, 10 grudnia 2015

dzień pełen grudek i czarnych kotów vs. Organek

paskudny dzień, ludzie się nie lubią, moi ludzie się nie lubią, dokuczają sobie, mam ochotę na nich tupnąć nogą, mam ochotę się wściec, ale wiem, że naprawczość takiego gestu byłaby chwilowa i iluzoryczna (a może wcale nie?); mimo wszystko naiwnie wierzę, że ludzie powinni być dla siebie dobrzy, albo chociaż się starać i nie rzucać jak wściekłe psy na najsłabsze ogniwa, choćby dlatego, by nie stoczyć się do poziomu psa, z drugiej strony wiem, że ci, którzy izolują i nienawidzą innych zwykle nienawidzą samych siebie, więc tak, jest mi ich żal, nie ma zatem idealnych rozwiązań, muszę użyć magii, w końcu bywa, że jestem o nią podejrzewana, więc użyję magii, czegoś subtelnego i podprogowego... a zarazem czegoś zupełnie wprost, nie da się? eee tam, jasne, że się da.

Tymczasem.... czekam na Organka, koncert w niedziele, będzie interesująco, pod każdym względem.

środa, 9 grudnia 2015

opowieść o stracie ("Makbet")

Jest to film dobry i interesujący. Aktorstwo na wysokim poziomie  (Marion Cotillard jest absolutnie fantastyczna, mówi tym wierszem Szekspirowskim, a ja jej wierzę, rozumiem, przekonuje mnie to), jest to film niekomercyjny, toteż widząc wchodzących na salę przypakowanych kolesi z popcornem, którzy - sądząc z dialogu - spodziewali się radosnej rąbanki, pomyślałam "No to się chłopaki rozczarują" i rozczarowali się... Ale ja nie, ja byłam pod wrażeniem tego, że ta historia jest żywa, pomimo tego, że aktorzy mówią wierszem, a efektów specjalnych w zasadzie nie ma, wszystko zrobione prostymi, ale bardzo malarskimi obrazami i ujęciami (las "idący" pod mury zamku - świetny, niedosłowny, potraktowany jak metafora): zdjęcia, kostiumy, plenery, kolory, pomimo drobnych historycznych odstępstw od średniowiecznego kolorytu, wszystko wypada autentycznie, świat jest krwawy i brudny, ludzie nie śpią i dostają świra, Lady to po prostu kobieta nieszczęśliwa, a nie zła, co jest wizją, ku której ja zawsze się skłaniałam, interesujące wiedźmy bez Hakate, ale z dziećmi, tytułowy Makbet - piękny i straszny, jak to u Fassenbendera, ma moc, no i Makduf, pokryty bliznami, żołnierz, który wymierza sprawiedliwości osobistą i międzyludzką, Makduf jest niesamowity, bo nadano mu jakaś taką głębię psychologiczną, która mam wrażenie w Szekspirowskim oryginale i innych realizacjach dotąd umykała, w tu ściąga uwagę i naprawdę wzrusza, śmierć rodziny Makdufa okazuje się pod wieloma względami momentem przełomowym i ukazano ją inaczej niż w literackim oryginale, ale był to pomysł trafiony, który dobrze uzupełnił całą historie i pokazał, jaki wpływa na różnych bohaterów ma to wydarzenie, zwiększono też ilość dzieci Makdufa, nie wiem, czy potrzebnie, nie wiem, też po co; generalnie film solidny, ciekawy i rzetelna ekranizacja, ocalająca co się da z Szekspirowskiego oryginału, a mimo to nie koturnowa, nie sztuczna, wciągająca jako historia. Nie chodzi tylko o władzę. Wszyscy wszystko tracą, a miłość umiera sobie powolutku i już, nikt nikogo nie ocala tak naprawdę.

wtorek, 8 grudnia 2015

Mała Mi śpiewa z lekka fałszując....

.....a ja się wzruszam, cóż poradzić, wzruszam się, jak moja mała dziewczynka, śpiewa coś takiego z prawdziwym przejęciem.

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Zuza, czyli ostatni Pilch

Ależ mi ta powieść, czy raczej powiastka przypomina "Rzecz o mych smutnych dziwkach" Marqueza! Miejscami niesmaczne, miejscami lekko ble..., miejscami nie sposób na to przystać, ale... zarazem w Pilchowym złośliwawym, obnażającym oku, w Pilchowym języku, w Pilchowej przeintelektualizowanej, ale sentymentalnej przecież emocjonalności wszystko to (to, czyli opowieść o kupionej miłości starca do młódki) jakoś nabiera sznytu zamiast uciec w banał i kicz; podzielam przecież jego cynizm... wiele rzeczy z Pilchem i jego kreowaniem świata podzielam, bo być może tylko dystans czasami ratuje człowieka od strachu, żalu i rozpaczy, która gdzieś tam jest, którą zauważam. Rzecz o miłości, rzecz o śmierci... pamiętając Pilcha z innych powieści wzruszam się naprawdę i wyławiam słowa, zdania, z rzadka dłuższe fragmenty, które zasiewają mi taki piękny i straszny niepokój, które mnie obchodzą, które mnie przejmują. Pisywał już lepsze książki, prawda, ale pomimo tego... czytam i to dla mnie znaczy.

"Zuza albo czas oddalenia" Jerzy Pilch

niedziela, 6 grudnia 2015

szarość i Klimt

I trochę mnie ten Klimt wzrusza  jak zawsze, wiadomo, bo to Klimt, ułożony pięknie, wręcz genialnie szybko i bo on znaczy tak dużo. Czasami proste gesty pełne determinacji znaczą właśnie tak bardzo dużo, że sensy ukryte ciągną się jeszcze dwa metry pod podłogą, a jednak... zupełnie jednocześnie w głowie pryskają mi mydlane bańki przy dźwiękach tłukącego się szkła. Ciekawe, co pozostanie, kiedy ten wirujący wokół tego Klimta pocałunkowy pył opadnie? Patrzę na ten obraz i myślę, czy ci tak czule spleceni kochankowie, gdy budzą się rano są tacy sami, czy światło dnia zabija czy ocala całą tę intymną czułość, jak to z nimi było? czy złoto blaknie, a kwiatki więdną, czy każdy gest staje się jałowy, w zwykłym życiu zwykłych ludzi chyba tak by było, ale może właśnie na obrazie bywa inaczej, w końcu obraz trwa, zastyga w tej chwili, i może tylko to jest jakąś gwarancją, że nic nie ulegnie zniszczeniu, może tylko to, tak czy siak, nagle zauważam, że choć listopad już minął, jestem dziś smutkiem, patrzę na Klimta i jest mi szaro.

sobota, 5 grudnia 2015

Diabeł

zło-dobro drzemie sobie w każdej z naszych rozdwojonych jaźni i tak naprawdę niczego nie da się wyrwać, niczego usunąć, wszystko tkwi w nas jak zadra, jak cierń, nieusuwalnie, cała diabelskość, cała boskość, jedziemy nocą przez świat pogrążony we śnie i nagle nic nie jest jasne, nic pewne, nic oczywiste, jak zawsze za słowami kryją się inne słowa, a za gestami inne gesty 

piątek, 4 grudnia 2015

zdolności Małej Mi

Mała Mi ma wiele niezwykłych talentów, plastyczny jest tylko jednym z nich.
Ma wielki talent do wybaczania, do śmiania się w byle powodu, do okazywania życzliwości nawet tym, którzy średnio na to zasługują, Mała Mi ma po prostu dobrą duszę i optymizm we krwi, ciągle drżę, aby nikt tego nie zagarnął ani nie uszkodził.


Mała Mi: - Musisz sobie kogoś znaleźć, bo ja nie zawsze będę przy tobie i będziesz się czuła samotna. Idź na jakąś randkę i pamiętaj, że powinnaś dostać kwiatki.

czwartek, 3 grudnia 2015

nieczytelne listy (malowanie intuicyjne)

napisałam list do wszechświata, a dzieci małe czytały i zobaczyły tam wszystko i nic zarazem, bo dzieci czytają tylko to, co doskonale widoczne, co ma oczywisty kształt, więc zauważyły kwiatki, zwierzątka, trawy i mnie, księżyc i serce, gwiazdy i żart, a przecież to było chyba o czymś innym, a może właśnie nie? może po prostu chodziło tylko o to, że ja wśród rekwizytów, że ja w świecie, to zawsze jest jakieś zagubienie i tyle, może czytają lepiej niż ja piszę i rozumiem, może to, co najgłębiej skryte leży na widoku, może, no tak


środa, 2 grudnia 2015

koloryt czasów ("Czerwony pająk")

Film przedziwny, straszliwa psychodrama, której mocy dodaje fakt, że inspirowały ją prawdziwe wydarzenia, poczułam strach, przyznaję, ale najciekawsza rzecz, to jednak niezwykle precyzyjnie odtworzone realia PRL - koloryt czasu, totalnie wiarygodny, w kostiumach, zdjęciach, montażu, kreacjach, warto obejrzeć przynajmniej dla tegoż kolorytu.

wtorek, 1 grudnia 2015

"nic nie mówić" - wierszyk z kalendarza, który ktoś dla kogoś przechowuje...

....a mnie udostępniono, żeby pokazać, że prawda, że jest i że się go czyta, bo na korkowej tablicy zawisł, strzep cudzego życia, do kolekcji zapamiętywań.