piątek, 31 stycznia 2020

"Człowiek nigdy nie jest sam, nawet jeśli myśli, że jest." - Anna Bednarska "Między pragnieniami" - book tour 17 (5/52)

Utwór Anny Bednarskiej "Między pragnieniami" jest udaną powieścią obyczajową, ale chyba przede wszystkim powieścią psychologiczną o międzyludzkich relacjach, które - jeśli są złe - mogą szkodzić człowiekowi i zamykać go na innych, ale - jeśli są szczere i dobre - mogą też wzbogacać jego życie i stanowić zarzewie rozwoju. Młodzi bohaterowie tej książki, uwikłani w swoją przeszłość, nie mogą ruszyć z miejsca, dryfują zawieszeni w próżni - osobni i samotni, odkrywając, że dopiero pożegnanie się i rozrachunek z tym, co było, pozwala otworzyć się na to, co jest.

W dużym uniwersyteckim mieście mieszkają we wspólnym lokum Natalia, Nina i Remigiusz. Mają dwadzieścia kilka lat, są tuż po studiach, podejmują pierwsze prace, szukają miłości, a przede wszystkim szukają swojego miejsca w świecie, próbując na różne sposoby wejść w dorosłość, starają się dojrzeć, decydować o sobie, ale tymczasem tkwią w stanie zawieszenia. Mijają się na korytarzu i w kuchni wspólnego mieszkania od kilku lat i wiedzą o sobie niewiele, prawie nic, ta zdawkowość wzajemnych relacji mocno ich określa jako grupę i w gruncie rzeczy wydaje im się odpowiadać. Odmianę i poruszenie w ten wydawałoby się ustabilizowany świat powierzchownych kontaktów wnosi nowy współlokator - Bartek, ale nie tylko on. Każdy z głównych bohaterów jest bowiem właśnie w takim momencie swojego życia, że musi  i potrzebuje się dookreślić, popycha ich do tego wszystko, wiek, okoliczności, naciski rodziny i znajomych.


W początkowej fazie powieści można się zgubić i być może wielu czytelników ten wstępny chaos zniechęci. Bednarska w dość krótkich pierwszych rozdziałach stara się bowiem zapoznać odbiorcę niemalże z wszystkimi bohaterami na raz i to z każdym od razu w kilku odsłonach, widzimy ich w domu, w pracy, w rozmowach ze znajomymi. Początkowo trudno też wyczuć, które postaci będą bohaterami pierwszego planu, które drugiego, a które pojawiają się tylko na chwilę, do tego zawiązki kluczowych wątków mnożą się jeden po drugim. Warto jednak przez ten przeładowany danymi wstęp przebrnąć, bo później czeka czytelnika przyjemny i interesujący spacer z bohaterami, którzy okazują się po prostu intrygującymi ludźmi. Natalia to przedszkolanka wręcz nadwrażliwa na krzywdę dzieci, która jednocześnie próbuje swoich sił jako dziennikarka w tropiącym sensacje, internetowym czasopiśmie "Druga Strona". Dziewczyna została porzucona w dzieciństwie przez rodziców, którym nadal nie umie wybaczyć i mimo swojej dużej inteligencji, urody i sporej ambicji nie potrafi otwierać się przed ludźmi, jest zamknięta w sobie do tego stopnia, że można odnieść wrażenie, że nawet ona sama nie ma dostępu do większości swoich emocji. Do tego nie śpi. Jakby wbrew sobie ciągle czuwa, usiłując w międzyczasie wydobyć z kolejnych psychiatrów leki nasenne. Noce spędza na bieżni w pobliskiej siłowni, dosłownie i metaforycznie uciekając od problemów. Z kolei Nina to dziewczyna po studiach prawniczych, do których zmusili ją apodyktyczni rodzice, dziewczyna jednak ciągle nie wybrała aplikacji, przeciąga moment ostatecznej decyzji, co naraża ją na cierpkie uwagi matki i prowadzi internetowy sklep z ziołami. Ta bohaterka ma wyjątkowy dar czy raczej predyspozycję do wchodzenia w krótkotrwałe relacje z ludźmi, którym nie wystarcza, o których musi zabiegać, a to że jest świadoma, iż taka postawa wynika z surowego, opierającego się na niebotycznych wymaganiach rodziców wychowania, niestety niewiele zmienia. No i jest jeszcze Remigiusz, kompulsywne palący w oknie wspólnego mieszkania papierosy, zagubiony w skomplikowanym miłosnym trójkącie, w który się uwikłał i z którego został wyrzucony, do tego nieakceptowany przez rodzinę, która go nie rozumie i chyba też zwyczajnie nie zna. Chłopak nieustannie zmienia prace, nie umie się nigdzie zakorzenić, a zarazem ze wszystkich bohaterów chyba to on najbardziej zauważa, w jakich dziwnych i płytkich relacjach żyją od lat jego domownicy i powiązani z nimi ludzie, i to on ma największe pragnienie, by ten stan rzeczy zmienić. Ta trójka kluczowych postaci nic lub prawie nic o sobie nie wie - co przyznam nieco zbyt często jest w różnych konfiguracjach podkreślane przez pierwsze 100 stron powieści, wydaje się, że nie trzeba aż tak zwracać uwagi czytelnika na coś, co wystarczająco dobrze wynika z opisu sytuacji. Bohaterowie rzadko rozmawiają, mijają się w wynajmowanym od lat mieszkaniu i nic nie wiedzą o swoich miłościach i problemach, nie mają nawet swoich numerów telefonów. Zresztą ten brak czyjegoś numeru czy generalnie niechęć do tego, by spytać o numer i go mieć (jakby to oznaczało definitywną deklarację, że się kogoś zna i teraz będzie się trzeba do niego odzywać), a jak już się nawet ma ten numer to wahanie co do tego, czy zadzwonić - to jest znaczący i ciekawy leitmotiv tej powieści. Świetnie pokazuje on tę niechęć do trwalszego i bliskiego kontaktu, tę nieufność, asekuracyjność, które charakteryzują większość postaci (w tym dla jednej z nich niewykonywanie telefonu bywa zwykle pretekstem, by pojawiać się gdzieś osobiście). Co ciekawe, gdy poznajemy Natalię, Ninę i Remigiusza szybko okazuje się, że niedawno w dość dramatycznych okolicznościach stracili czwartego współlokatora - Borysa, ale i to ich nie ogniskuje i  nie obchodzi, być może tylko Nina wydaje się odczuwać to jako pewną niepokojącą stratę. I w ten zastygły świat trafia Bartek - początkujący lekarz, pełen tłumionego gniewu, przystojny i równie mało skłonny do budowania głębszych więzi jak reszta domowników. A mimo to wraz z jego pojawianiem się nadciągają zmiany...  Inni ludzie - nowi i nienowi zmuszają głównych bohaterów do wyjścia z bezpiecznej próżni wspólnego mieszkania, zmuszają ich do wyboru pomiędzy byciem człowiekiem zamkniętym na innych, zagubionym i samotnym, a gotowym do otwartości i tworzenia bliższych więzi, które mogą jednak dotkliwie ranić. Jest to także wybór między pragnieniem, by żyć przeszłością a chęcią, aby dać szansę przyszłości.

Zaletą powieści są świetne, błyskotliwe dialogi. Rozmowy pełne słów, za którymi skrywają się inne słowa i często wielkie emocje, rozmowy pełne gier i niedowiedzeń, nie brak też w nich inteligentnych ripost, to te dialogi w sumie najlepiej charakteryzują bohaterów, odsłaniają ich prawie wbrew nim samym. W toku fabuły relacje postaci bardzo się komplikują. Okazuje się, że nic nie jest proste, że bycie z kimś choć trochę bliżej, otwieranie się na ludzi jest trudne, ryzykowne, jest wielkim wyzwaniem. Bardzo wiarygodnie i interesująco wypada w utworze Anny Bednarskiej psychologia bohaterów i to nie tylko pierwszoplanowych. Każdą z tych postaci czytelnik powoli odkrywa poprzez kolejne wydarzenia, wspomnienia i rozmowy, i choć "Między pragnieniami" jest w zasadzie tylko (i aż) historią o relacjach, w które wchodzą ludzie mający z nawiązywaniem tychże relacji bardzo różne, ale zawsze spore problemy, to powieść czyta się jak kryminał, ponieważ odsłania ona wiele zagadek. Każdy z bohaterów coś znaczącego i trudnego przeżył, ale nie chce lub nie umie o tym mówić, każdy doświadczył w przeszłości jakiejś "zbrodni", której dokonano na jego wrażliwości i emocjach, i ta "zbrodnia" rzutuje na obecne zachowanie postaci (tu skojarzenie z "Małymi zbrodniami małżeńskimi" E.E. Schmitta - nieprzypadkowe, zbrodnie na poziomie relacji i świetne dialogi zupełnie jak u Bednarskiej). Czytelnik może to wszystko powoli odkrywać i poprzez te kolejne odsłony rzeczywistości uczyć się rozumieć tych młodych, skomplikowanych ludzi wykreowanych przez pisarkę.

W sensie uniwersalnym "Między pragnieniami" można też czytać jako powieść o zagubieniu i samotności, którym sprzyja życie w wielkim mieście - ludzie znają się tam co prawda z widzenia, często mijają, lecz nic o sobie nie wiedzą, nie przeczuwają nawet, kim tak naprawdę są. Takiemu odczytowi sprzyja także niedookreślone miejsce akcji, nie znamy bowiem nazwy miasta, w którym mieszkają bohaterowie ani jego topografii. Wiemy że są tam uczelnie, kluby, restauracje, bary, tramwaje i zatłoczone ulice, są korporacje, są przedmieścia i opuszczone magazyny, jednak to może być jakiekolwiek duże miasto, i jak w każdym dużym mieście można się w nim zagubić lub schować przed zagonionymi ludźmi ze swoimi emocjami. Nie wiem czy potrzebnie pojawiają się natomiast nazwy miejsc, do których jeżdżą postaci - Warszawa, Zielona Góra czy Kępno, gdyby trzymać się pewnej nieokreśloności miejsca, wystarczyłoby powiedzieć, że bohater jedzie do domu rodzinnego czy do domu babci itp., wydaje się, że byłoby to bardziej spójne. Ponadto żadne z wymienionych miast nie jest dokładniej opisane, jest tylko miejscem docelowym krótkich, pojedynczych podróży, więc ich nazwy nie są znaczące, a ich brak sprzyjałby budowaniu uniwersalnego wymiaru odczytania powieści. Poza tym jednak na poziomie narracji i konstrukcji akcji powieściowej fabuła utworu jest bardzo dobrze przez Annę Bednarską prowadzona. Kolejne odsłony kluczowych postaci pojawiają się w równolegle prowadzonych, ale i regularnie zazębiających się wątkach. Nie jest to rzecz łatwa przy trzech postaciach pierwszoplanowych, więc należy tu autorkę docenić za sprawny warsztat pisarski. Dzięki tak dobrze wyważonej kompozycji do Natalii, Niny i Remigiusza łatwo się przywiązać, łatwo się także zaangażować w ich losy, gdyż poznajemy bohaterów  zarówno osobno, od strony osobistych zmagań, jak i widzimy ich jako grupę ludzi, którzy jak się okazuje są do siebie w gruncie rzeczy dość przywiązani, przynajmniej na tyle, że faktycznie obchodzi ich los współlokatorów, że nie są obojętni na cudze emocje. Na życiowym prawdopodobieństwie akcji ciąży jedynie spora dawka zbiegów okoliczności oraz to, jak zazębiają się losy postaci drugiego planu, zwłaszcza w wątku Natalii, która w pewnym momencie spotyka mężczyznę, którego chciała unikać oraz jego krewnych niemalże wszędzie (w obu pracach, w domu, u lekarza) i to w krótkim czasie, co w realiach dużego miasta pozostaje mało możliwe. Jest w tym zabiegu oczywiście rys romantycznych przeznaczeń, ale jest też klimat telenoweli dodatkowo umocniony jeszcze przez postać Kiliana, która jest mocno obecna zarówno w wątku Remigiusza, jak i Natalii. Z drugiej strony wypada docenić, że autorka jakby zdając sobie sprawę ze zbytniego zagęszczenia tych "przypadków" i innych pomniejszych igraszek losu pozwala niektórym bohaterom sobie z nich żartować, co stwarza dość fajny dystans, a nawet trochę ratuje nadwyrężone powieściowe mimesis.

Podsumowując, "Między pragnieniami" Anny Bednarskiej to dobra i inteligentnie napisana powieść obyczajowa i i psychologiczna. Świetne dialogi, ciekawe postaci, których osobowość, rozwój i losy prawdziwie absorbują czytelnika, być może także dlatego, że mogą stanowić odbicie jego własnych wahań, trudnych doświadczeń, problemów oraz emocji związanych z tak grząskim terenem, jak otwieranie się na innych i budowanie głębokich więzi z ludźmi. Czytałam z przyjemnością i zainteresowaniem.
Za możliwość zapoznania się z powieścią "Między pragnieniami" dziękuję autorce Annie Bednarskiej oraz organizatorce book tour, czyli Monice z zaczytany świat Moni.









środa, 29 stycznia 2020

tysiąc porzuconych rękawiczek - brązowa przy targu

jest taki stary targ wawrzywno-owocowy w ZG, wyjątkowo zgrzebne stare budy otoczone siatką, brzydki targ, taki zaniedbany, że nawet trochę wstyd, ale za to warzywa, które zwożą rolnicy - świetne, pyszne, więc kiedy przyjeżdżają, robi się tam królestwo, dziś jednak nie przyjechali, bo to nie był ich dzień, więc została tylko ta brzydkość i zaniedbanie miejsca, w które nikt nie inwestuje od pierdyliarda lat, przechodziłam z Małą Mi obok targu, znalazłam rękawiczkę, brązową i osobną, a mimo to ładniejszą od absolutnie wszystkiego wokoło

- Mamo, po co to robisz?
- Nie wiem, od lat to robię, chyba jakoś mnie to wzrusza. 




wtorek, 28 stycznia 2020

podskórna wrogość

- Mam brać rękawiczki czy nie?
- Nie wiem, przecież nie byłam jeszcze dziś na dworze.
- Ja też nie byłem.
- To wiesz tyle samo, co ja.
- Ale pytam cię o radę.
- A ja nie mogę ci pomóc.

czasami w słowach o niczym nie ma prawie nic, a czasami jest - podskórna wrogość, irytacja, warkot, czasami coś w nich chrobocze, nie jest to żadne wielkie zło, raczej małe zezełko, a przecież i tak mam ochotę... wyjść, w jednej chwili i bardzo

środa, 22 stycznia 2020

Mock i apokalipsa (Marek Krajewski "Koniec świata w Breslau") (4/52)

A ja znowu w Breslau... i coraz lepiej znam Mocka.

Jest w pisaniu Krajewskiego coś, co mnie niezwykle absorbuje i pociąga, nie umiem tego dookreślić, więc zapewne świadczy o tym, że rzecz jest wieloskładnikowa. Bo po pierwsze to Breslau... jak czytam o Mocku to żyję w Breslau, chodzę przez Breslau, jem, piję i umieram trochę w tym Breslau, i podoba mi się to. Po drugie Mock... nie żebym go nadmiernie lubiła, facet jest trudny, pełen sprzeczności, błyskotliwy, a jednak skłonny do prostactwa, porywczy alkoholik, wykształcony manipulant, skłonny do przemocy, ale i pełen wyrafinowania, smakosz recytujący Horacego w jakże częstych chwilach wzburzenia, no z której strony by nie spojrzeć nie jest to postać posągowa, przynajmniej nie na płaszczyźnie etycznej, a jednak śledzę jego losy z ciekawością, jednak pochylam się nad jego życiem i wierzę w tego człowieka, jakby był prawdziwy i podziwiam jego życiową energię i męską siłę, nawet jeśli nie zawsze się z nim zgadzam czy wręcz nie zawsze się zgadzam na to, co robi i jak. Po trzecie intryga - no nie umiem przewidzieć finału! jestem jak dziecko w lesie i tylko mogę iść za nitką wydarzeń od początku do końca, nie wiedząc, co będzie dalej, a gdy już wiem, to żeby naprawdę zrozumieć, żeby posklejać całość, muszę być skupiona, muszę przynajmniej zapamiętywać informacje, ludzi, detale, i to też mi się podoba, to, że mnie to angażuje, że się ode mnie takiego zaangażowania wymaga. 

"Koniec świata w Breslau" osadzono w latach 20. XX wieku. Tajemnicze dziwaczne morderstwa. Człowiek zamurowany w ścianie, inny rozczłonkowany we własnym domu... nic nie łączy ofiar i w tym wszystkim Mock, którego zmysły przytępia wypijany co dnia alkohol i nieustające nieporozumienia z młodą żoną. Trochę brak tej fabule równowagi, bo śledztwo Mocka przez sporą część powieści staje się tylko tłem dla coraz bardziej burzliwego życia osobistego detektywa. Wręcz można mieć poczucie, że kryminalny nerw słabnie i w gruncie rzeczy "Koniec świata w Breslau" jest powieścią obyczajową czy psychologiczną. Mock przeżywa w niej swoje osobiste katastrofy. Kryzys małżeństwa, kryzys miłości, kryzys w relacjach z bratem i ukochanym bratankiem, nieustannie wiszącą nad nim groźbę utraty pracy, kryzys w relacjach z przyjaznym i oddanym dotąd Smolorzem, zagrożenie ostatecznym upadkiem w szpony alkoholowego ciągu, wiodącego do śmierci. Każdy dzień wydaje się dla Mocka wysiłkiem i walką. Rzeczywistość przynosi mu w tej powieści kilka jego osobistych i bardzo dotkliwych końców świata, z których każdy mógł go unicestwić, a jednak Mock trwa. W finale zagadka kryminalna i problemy z życia osobistego Mocka spotykają się w zaskakującym, wręcz fatalistycznym splocie wydarzeń. I Mock doświadcza w tej powieści Apokalipsy, o której będzie pamiętał i która będzie przeżywał przez lata, czując się współodpowiedzialnym za zło, które nie tylko jego wówczas dotknęło. Nawet leżąc na łożu śmierci detektyw będzie wspominał śledztwo, które nawał roboczo "Mordercą z kalendarza" oraz związane z nim wydarzenia, bo i taką własnie perspektywę oglądu opisanych wydarzeń autor nam zapewnia, tworząc dla fabuły powieściowej ramy, w których przenosimy się do roku 1960, gdy umierający Mock rozmawia z Anwaldtem o jedynych rzeczach, których w życiu żałuje.... Wiele jest końców świata w Breslau. Oczywiście tytuł powieści w najdosłowniejszym odczytaniu dotyczy przede wszystkim intrygi kryminalnej oraz rozkwitających w latach 20. praktyk okultystycznych, z których część miała apokaliptyczne inklinacje. Przede wszystkim "Koniec świata w Breslau" jest to jednak dla mnie powieść o stratach, o życiu wymykającym się człowiekowi spod kontroli, o tym, że jak się wali, to zwykle wszystko na raz, to jest powieść o Mocku i o tym jak próbuje przetrwać jeden z najtrudniejszych okresów w jego biografii. 

Marek Krajewski "Koniec świata w Breslau"

piątek, 17 stycznia 2020

opowiedz mi o zbrodni (zbiór opowiadań "Balladyna") 3/52

Od czasu studiów lubię "Balladynę" Słowackiego, choć zarazem nigdy nie przestanie mnie dziwić, czemu czytają ją dzieci w podstawówce, które nie są w stanie zrozumieć jej ani na poziomie artystycznego rzemiosła ani tematyki, a tymczasem jest to dramat niezwykły, choćby z racji bogactwa poruszanych w nim treści oraz ich uniwersalności i dlatego wydaje się być on też źródłem niewyczerpywanych inspiracji; klika lat temu obejrzałam nowotarską adaptację "Balladyny" w wykonaniu Bałtyckiego Teatru Dramatycznego i zachwyciłam się nie tylko tym, że świetnie to wyszło (Balladyna jako pacjentka szpitala psychiatrycznego), ale także tym, jak mocno ta XIX-wieczna sztuka nadal się broni w teatrze, jak trzyma napięcie, jak wciąga widza, jaka jest aktualna na poziomie emocji i wartości.... no... i może jest też tak, że ja po prostu lubię "Balladynę", lubię ją jako utwór, jako tekst, dlatego nie kryłam entuzjazmu, gdy okazało się, że ukazał się zbiór opowiadań współczesnych polskich pisarzy, którzy zainspirowani utworem Słowackiego napisali własne teksty.

Tom opowiadań "Balladyna" jest to zbiór interesujący, przyznam, że bardzo wciągnęło mnie śledzenie, które wątki i postaci Słowackiego wykorzystali poszczególni pisarze, jak je przetworzyli? które rekwizyty i zdarzenia okazały się dla nich najważniejsze? ale muszę też od razu dodać, że jeśli ktoś nie za "Balladyny" lub tylko mgliście pamięta jej treść ze szkoły, to nie oznacza to, że nie zrozumie opowiadań współczesnych pisarzy, po prostu będzie je czytał inaczej, z innej perspektywy, ale nadal będą to dla niego ciekawe historie, i uważam, że jest to istotna wartość tego tomu, który mimo iż inspiruje się bardzo konkretnym i znanym dziełem Słowackiego, to nie jest tego dzieła niewolnikiem i oferuje utwory samodzielne, które - znając Słowackiego - czyta się z przyjemnością, ale które czyta się z zainteresowaniem także bez znajomości romantycznego dramatu; kluczem jest tu chyba uniwersalność tematyki zarówno dzieła Słowackiego, jak i opowiadań z tomu "Balladyna", w końcu zazdrość, zbrodnia, zło, walka o władzę, miłość, zdrada - towarzyszą ludzkości od zarania dziejów.

Opowiadania w "Balladynie" można podzielić na dwie grupy, w pierwszej znajdą się pisarze, którzy postawili na intrygi sensacje i kryminalne, co jest dość oczywistym skojarzeniem, skoro dramat Słowackiego dotyczy kobiety, która zabija siostrę, a potem kolejne osoby, by zdobyć i utrzymać władzę; druga grupa opowiadań to historie obyczajowe lub fantastyczne, które zaproponowały zupełnie inne, nieszablonowe ujęcie historii Balladyny i przyznam, że to chyba opowiadania z tej właśnie drugiej grupy spodobały mi się najbardziej.

Tropem sensacyjnym wiedzie nas opowiadanie "To nie jest kolejna ballada o miłości", które napisał Max Czornyj. Jest to też zdecydowanie najbrutalniejsza z historii w całym zbiorze, pełna nie zawsze zasadnych i wnoszących coś do akcji opisów okrucieństwa i przemocy, historia dotyczy zemsty i zdrady, ale oprócz tych uniwersalnych tematów oraz żonglerki imionami i nazwiskami rozdzielonego w dzieciństwie rodzeństwa czy motywu mało widocznej ranki na czole u jednego z nich niewiele ma wspólnego z dramatem Słowackiego. Plusem całej opowieści jest jej długo podtrzymywania nieprzewidywalność tożsamości opisywanych postaci, co rzeczywiście prowadzi do bardzo zaskakującego finału. Dość klasyczną opowieścią kryminalną jest również "Upadek" Marka Stelara, mafijna opowieść o pięknej szefowej "Belli", która przejmuje władzę nad siatką przestępczą po śmierci swojego męża "Kirkora". Mało tu skonkretyzowanych realiów obyczajowych, w sumie wszystko to mogło wydarzyć się gdziekolwiek, bo ten świat zorganizowanej przestępczości jest w opowiadaniu bardzo umowny i stereotypowy, zbudowany z najbardziej przewidywalnych, utrwalanych przez kulturę masową wyobrażeń na temat życia członków mafii, ale ta historia opiera się raczej przede wszystkim na relacjach między bohaterami oraz - tak jak w poprzednim opowiadaniu -  intrydze zmierzającej ku zemście na zbrodniarce. I tu rzecz ciekawa - pojawia się mocno wpisane we współczesność nawiązanie do motywu pioruna, poza tym jest sporo imion oraz relacji inspirowanych dramatem Słowackiego, nie ma natomiast wątku Aliny, czyli zabitej siostry Balladyny. Bardzo udanym opowiadaniem jest "Beata" Małgorzaty Rogali. Sporo uwagi poświęcono tytułowej bohaterce, jej motywacjom, przemyśleniom, utwór dość dokładnie pozwala poznać kobietę, która robi karierę w architekturze, idąc dosłownie po trupach. Autorka nie korzystała z imion postaci z utworu Słowackiego, ale za to postawiła na znacznie bardziej wyrafinowane i niepowierzchowne sposoby nawiązywania do "Balladyny". Jest zatem motyw rywalizacji dwóch młodych pięknych kobiet o nagrodę, która zmieni ich życie, jest długo nieujawniona zbrodnia, która eliminuje jedną z nich, jest motyw krwi prześladującej zbrodniarkę w snach, jest snucie kolejnych intryg w celu umocnienia i rozbudowania władzy oraz typowy dla romantyzmu w ogóle motyw winy i kary, a przede wszystkim jest osadzona w Beacie osobowość Balladyny Słowackiego. Bohaterka Rogali to chłodna, chorobliwie ambitna, egoistyczna, inteligentna, bezwzględna i okrutna kobieta. Warte uwagi jest też bardzo uwspółcześnione, ale czytelne nawiązanie do sposobu, w jaki Balladyna ginie u Słowackiego. Oczywiście w tle działań Beaty jest prowadzone przeciwko niej śledztwo, które powoli odsłania przed innymi ludźmi jej działania, nie na nim jednak zasadza się napięcie, ale właśnie na psychologii postaci głównej, na jej emocjach i knowaniach. Myślę, że jest to opowiadanie bardzo udane. Dość zawiłą intrygę kryminalną zaprezentował też w opowiadaniu "Gra" Robert Małecki. Jest to historia niewątpliwie bardzo dobrze napisana, pełna zwrotów, nieprzewidywalna, z ciekawą i jak na opowiadanie (krótki tekst) bardzo wyraziście i wielowymiarowo zarysowaną główną postacią młodej policjantki Kaliny Kruk, która prowadzi śledztwo w sprawie śmierci Aliny. Tu szczególnie oryginalne wydaje się to, że Balladyna nie jest postacią, ale... aplikacją komputerową, z powodu której dochodzi do zbrodni. Pojawia się też świetnie wykorzystany wątek malin i to w dwóch różnych odsłonach (maliny jako owoce i maliny jako rysunek ukrywający pewne treści). Kompozycyjnie wypada do bardzo dobrze, bo to maliny naprowadzają główną bohaterkę na rozwikłanie zagadki kryminalnej, a punktem dojścia, rozwiązaniem tejże zagadki jest również wizerunek maliny. Ładna klamra. Opowiadanie kończy się zaskakującą voltą, której jednak domyślny czytelnik mógł się przez sporą część tekstu obawiać. I choć tematycznie "Gra" wydaje się dość odległa od tekstu Słowackiego, to jednak trzeba docenić, jak twórczo przetwarza zaczerpnięte z jego tekstu elementy, opowiadanie ujawnia też nieszablonowe myślenie autora oraz jego spory talent do tworzenia błyskotliwych, sensacyjnych zagadek. No i jeszcze "Raz, dwa, trzy, znikasz ty" Marcela Woźniaka - historia o siostrach, zdradzie, zazdrości, kradzieży cudzego szczęścia, zbrodni - oś tematyczna wyraźnie inspirowana jest Słowackim, do tego śledztwo prowadzone w sprawie sióstr oraz kilka imion wskazujących na inspirowanie się tekstem  "Balladyny". Opowiadanie można czytać chronologicznie lub w kolejności zaproponowanej przez autora - ciekawostka kompozycyjna.  Nie wiem, czy potrzebna, ale jest. Pojawia się motyw krwi, rany na czole i motyw przywidzeń, poza tym chyba jest to jedyne opowiadanie w tomie, które ma również mistyczny fundament, co jest szczególnie bliskie całej romantycznej literaturze i wzbogaca utwór Woźniaka o nastrój niesamowitości i grozy, co warto docenić nie tylko jako pewien ukłon w stronę romantycznej konwencji, ale też w stronę nastrojowości "Balladyny" Słowackiego. Nie rozumiem tylko zupełnie, czemu jedna z bohaterek kilkakroć podkreśla swoją fascynację Szekspirem i to, że dużo go czytała w dzieciństwie i sporo zapamiętała, po czym w kluczowych momentach akcji cytuje wyrywki "Balladyny"... jest w tym pewna niespójność. W tej grupie opowiadań utworem najbardziej udanym literacko pozostaje w moim odczuciu "Gra" Roberta Małeckiego - tekst świetnie skomponowany, przemyślany, zawierający oryginalne pomysły, ciekawe postaci, no i emocjonalnie wielowarstwowy, dobrze stopniujący napięcie. Choć przyznać trzeba zarazem, że najprzyjemniej śledziło mi się inspiracje dramatem Słowackiego w "Beacie" Małgorzaty Rogali, która chyba najsugestywniej na poziomie psychologii i emocji przywołała i osadziła we współczesnych dekoracjach Balladynę jako postać, osobowość i archetyp.

Łukasz Orbitowski "Opowieść pioruna"
Do opowiadań, które poszły nieoczywistym tropem, odchodząc od wątków kryminalnych lub sensacyjnych, wypada zaliczyć obyczajowo genialną "Opowieść pioruna" Łukasza Orbitowskiego, który do "Balladyny" nawiązuje w sposób bardzo inteligentny, pokazując, że aby mowa była o zbrodni zupełnie niepotrzebna jest krew i morderstwo. Opowiadanie przedstawia losy rodziny - matki i dwóch sióstr oraz ich partnerów, narratorem jest maż jednej z sióstr i to on relacjonuje wydarzenia. Ciekawostką jest to, że ten bohater-narrator jest mocno związany z dramatem Słowackiego tylko na płaszczyźnie czysto symbolicznej, co ujawnia już sam tytuł opowiadania, ale w sensie dosłownym nie stanowi on nawiązania do żadnego z bohaterów "Balladyny". Schemat akcji jest prosty: jedna siostra kradnie życie drugiej, "wykańcza" matkę, męża i w końcu zostaje "trafiona" piorunem. Nie ma jednak żadnej krwawej zbrodni, a jednocześnie "Opowieść pioruna" pozostaje przecież historią o zbrodniczych i podłych działaniach, o wielkiej zdradzie i przemocy, które nie są fizyczne, nie są zadawane na poziomie ciała, ale bolą równie mocno. Obyczajowo jest to jak zawsze u tego pisarza utwór napisany świetnie, można go przyłożyć nie tylko do polskich realiów, ale także do niemal każdej rodzinnej rzeczywistości, którą każdy czytelnik zna ze swoich doświadczeń. W końcu historia niejednej rodziny składa się z małych, niekiedy prawie niedostrzegalnych drobnych zbrodni i nadużyć, które ludzie sobie wyrządzają. To się zdarza i to nie jest rzadkość -  te małe rodzinne zbrodnie czynione z zazdrości, z egoizmu pod osłoną sympatii i troski, popełniane bez kropi wylanej krwi. Z kolei "Model testowy B" Gai Grzegorzewskiej jest  opowiadaniem fantastycznym osadzonym w czasach międzygalaktycznej wojny. Siostry są w tym tekście.... androidami, które mają uratować zagrożoną przez Obcych ludzkość i walczą o to, by przyjął je na swój statek główny dowódca Kirk Or....  Dużą wartością jest to, jak kreatywnie w wielu momentach autorka odwołuje się do sztuki Słowackiego, a zarazem jak umiejętnie tworzy swoją własną, osobną opowieść o ludzkiej naturze. Są siostry, jest zbrodnia, rywalizacja, pojawia się Kostryn, rana na czole, śmierć matki.... a zarazem "Model testowy B" jest też po prostu opowieścią o bezwzględności i okrucieństwie skrytym w człowieku. Myślę, że to w ogóle jest przyjemny w lekturze tekst, spójny, dynamiczny, interesujący nawet dla odbiorcy, który zwykle nie gustuje w science fiction. No i ostatnie opowiadanie w tomie: "Królowa" Aleka Rogozińskiego. Powierzchownie tekst wydaje się mieć zacięcie kryminale, tak jak opowieści z pierwszej grupy, ale de facto okazuje się przede wszystkim obyczajową historią o rodzinie oraz o starzejącej się artystce, która przez całe życie walczy o sławę i uwielbienie. Oryginalnym elementem jest to, że postać Balladyny oraz jej działania zostały rozpisane na kilka osób - pomysł sam w sobie bardzo dobry. Do tego całe opowiadanie napisane jest w typowy dla tego autora sposób - kryminalne rysy oraz tajemnicze zbrodnie są łagodzone przez lekkość języka i poczucie humoru obecne zarówno w narracji, jak i w dialogach, co zresztą można uznać za pewien ukłon w kierunku tak częstego w utworach romantycznych mieszania kategorii estetycznych. Warto też docenić, że Rogoziński zrezygnował z nawiązywania do imion kluczowych postaci, za to wplótł samą sztukę i jej fragmenty w tekst opowiadania. Główna bohaterka utworu gra bowiem Balladynę na scenie teatru, walczy o tę rolę w planowanym filmie i bardzo przypomina zbrodniarkę Słowackiego na płaszczyźnie osobowości w swoim życiu osobistym. Również finałowy "piorun" wypada..... zaskakująco i bardzo teatralnie, wprowadzając pod koniec utworu typowy dla romantyzmu nastrój grozy. Generalnie jest to świetne, dynamiczne opowiadanie, nie pozbawione jednak psychologicznej głębi. Z perspektywy całego zbioru właśnie te trzy omówione wyżej utwory "Opowieść pioruna", "Królowa" oraz "Model testowy B" zdecydowanie najbardziej zapadają w pamięć. Natomiast moim ulubionym tekstem w całym zbiorze pozostaje "Opowieść pioruna" - utwór błyskotliwy, niebanalny, znakomicie napisany, po prostu mądry.  

wtorek, 14 stycznia 2020

41

magia FB - na którego dołączyłam po wielu wahaniach i namowach osób postronnych, dodatkowo zmuszona okolicznościami, takimi jak zmiana pracy i urwanie się kontaktów, których urwać nie chciałam - polega na tym, że przypomina ludziom m.in. o Twoich urodzinach i poszerza świat o znajomych nieznajomych, po prostu stwarza nową przestrzeń, na której człowieka "widać", chyba w dużej mierze dlatego, w tym roku oprócz stałego zestawu pamiętających o moich urodzinach ludzi pojawiło się wielu nowych, z którymi mam kontakt dzięki rozległym połaciom FB... przyznam, że sprawiło mi to wiele przyjemności, cóż,  człowiek bywa próżny i lubi być zauważony, zwłaszcza w tym traumatycznym urodzinowych czasie, który przypomina o nieuniknionym mijaniu...


piątek, 10 stycznia 2020

dawno temu we Wrocławiu (Marek Krajewski "Śmierć w Breslau") (2/52)

Od dawna zamierzałam się "zabrać" za Krajewskiego i pokonać serię o Mocku i oto nadszedł ten czas.... zaczęłam od "Śmierci w Breslau", bo to najlepszy możliwy początek, najbardziej oczywisty, pierwsza książka o słynnym już detektywie i zarazem pisarskie początki Krajewskiego... przez ostatnie kilkanaście lat stworzono wiele recenzji, a książka zdobyła rzesze fanów, którzy dali się porwać stworzonej przez pisarza postaci, a przede wszystkim pięknemu Breslau odtworzonemu z wielką rzetelnością i niebywałym wyczuciem, mam więc wrażenie, że cokolwiek napiszę będzie wtórne, będzie echem cudzych zachwytów lub wątpliwości, więc napiszę w miarę krótko i hasłowo; po pierwsze w moim odczuciu "Śmierć w Breslau" jest to powieść dobra, jak na debiut nawet bardzo dobra, choć nie wolna od kompozycyjnych usterek; po drugie absolutnie zachwyca mnie zbudowany w niej świat przedwojennego Breslau, detale ubioru, opisy miejsc, rekwizytów, obyczajów - WSZYSTKO na tym poziomie wykracza daleko poza to, czego zwykle oczekuje się od literatury popularnej i wkracza raczej w rejestry literatury pięknej, stworzenie takiej wizji miasta wymaga niebywałej wiedzy, researchu, ale też plastycznej, artystycznej wyobraźni, Breslau Krajewskiego jest powieściowo doskonałe, jest takim samym bohaterem utworu jak Mock czy jego podwładny Anwaldt, jest znaczące, wyraziste, świetne po prostu; po trzecie doceniam zawiłą intrygę kryminalną: młoda arystokratka zamordowana w rytualny sposób, skorpiony, krwawe napisy na ścianie.... cały ten sztafaż działa na wyobraźnię, jednakże w drugiej części powieści zaczęła mi się ta kryminalna zagadka odklejać od rzeczywistości, logicznie Krajewski w toku śledztwa Mocka (czy w większej części Anwaldta, bo przecież to o jego odkrycia co do przeszłości rodziny von der Maltenów chodzi) prowadzi ten watek dobrze, ale jego chronologiczna rozległość czyni go jednak dość abstrakcyjnym, bo z jednej strony mamy namacalne, w detalach wyrysowane Breslau, które zakorzenia odbiorcę w przedwojennym Wrocławiu, a z drugiej nitki intrygi, które sięgają zapomnianych mniejszości wyznaniowych i średniowiecza, rozmach tak rozpiętej w czasie i przestrzeni intrygi przenosi nas w rejony przypowieści lub baśni, a nie kryminału, oczywiście sama ta historia rodowej zemsty jest piękna i drapieżna, niepokojąca i intrygująca, ale.... zarazem wydaje się nierealna, mało prawdopodobna, wręcz bajkowa; rzecz czwarta i ostatnia - mnogość postaci.... Krajewski co prawda panuje nad nimi, wie co i o kim chce napisać, ale czytelnikowi chyba łatwo się w tym zagubić; z drugiej strony warto docenić ciekawe relacje, a także uwikłania historyczne, osobiste czy emocjonalne, które angażują w zasadzie wszystkich bohaterów, psychologicznie jest to zatem świat niebanalny - Mock powoli staje się duchowym ojcem Anwaldta; z kolei Herbert Anwaldt przebywa długą drogę, by odkryć i dookreślić swoją tożsamość (tu pojawiają się bardzo celowe nawiązania i cytaty z "Króla Edypa", który to dramat, sadząc choćby po motcie powieści, jest swego rodzaju inspiracją dla Krajewskiego podczas pisania "Śmierci w Breslau", autor zresztą regularnie nie daje zapomnieć, że jest filologiem klasycznym, m.in. poprzez łacińskie sentencje zwykle związane z postacią Mocka); Olivier von der Malten skazany w wyniku wielu błędów, także własnych na bycie ostatnim ze swego rodu; Kurt Smolorz, który w ogóle jest świetną postacią drugiego planu i którego z Mockiem łączą więzy lojalności i przyjaźni, która obywa się czasami kilku porozumiewawczymi słowami i gestami....  - generalnie galeria bohaterów, zwłaszcza na drugim i trzecim planie jest tak bogata, że łatwo się w niej zgubić, to są interesujące, pełnokrwiste postaci, ale łatwo w nich stracić orientację, zwłaszcza po pewnych "przetasowaniach" związanych z nocą długich noży, które to wydarzenie sprawia, że kilka postaci znika definitywnie z fabuły, a między wieloma innymi zmienia się układ sił.... bo przecież Breslau lat 30. jest też areną wielkiej polityki, a rozrost władzy Hitlera i jego zwolenników nie pozostaje bez wpływu na życie miasta i ludzi.... jednakże - jako że miało być krótko.... - powiem po prostu, że "Śmierć w Breslau" to kryminał retro, który ukradł moją uwagę i mimo usterek jestem pod dużym urokiem tego świata i postaci stworzonych przez Krajewskiego, zamierzam więc czytać o Mocku dalej, bo póki co nie przewiduję rozstania ;)

Marek Krajewski "Śmierć w Breslau"
 



czwartek, 9 stycznia 2020

tęcza tuż przed końcem świata

dziś rano jedynym z pierwszych widoków był skrawek tęczy nad ZG, ekstremalnie wyrazisty, był jak kolorowa drzazga wbita w miasto, a przecież nie padało, nie było wilgoci, w czym się to światło rozprasza?..., stałam i patrzyłam na szarą kopułę nieba i uświadomiłam sobie, że to pył, brudny smogowy pył, to jego cząsteczki robią tęczę i to w moim mieście, które jak na polskie warunki jest jeszcze stosunkowo czyste i przez większość czasu da się oddychać; 
piłam kawę i patrzyłam na tęczę, kolejny raz w ostatnim czasie pomyślałam, że świat nam się kończy i - bez cienia satysfakcji, znacznie ciszej, z prawdziwa przykrością - pomyślało mi też się prawie samo, że na to zasługujemy


środa, 8 stycznia 2020

postrzyżyny

obcięłam włosy i poczułam wielką ulgę, znacznie większą lekkość niż wskazywałby na to ich ciężar, od dawna myślałam o tym, żeby się ich pozbyć, ale wahałam się, bo mam te długie włosy od zawsze i nie opuszczało mnie poczucie, że mocno mnie one określają, że są takim sygnałem mojego Ja, mojej energii, ale też bardzo mi już ciążyły, jakby lepiej niż ja pamiętały ostatnie 10 czy nawet 20 lat, więc obcięłam i wysłałam je w świat, jest mi lżej, zaskakująco i mocno lżej


piątek, 3 stycznia 2020

Adrian Bednarek "Pasażer na gapę" - book tour 16 (1/52)

Jest w "Pasażerze na gapę" kilka elementów świetnych i kilka takich sobie klisz, ale tak naprawdę to, czy ten kryminał będzie się czytelnikowi podobał (w większej niż zazwyczaj mierze) zależy od gustów i upodobań; bo jeśli ktoś lub utwory Krajewskiego czy Miłoszewskiego, z misternie zaplecioną intrygą, galerią nieprzeciętych postaci oraz precyzyjnie odmalowanym znaczącym i bogatym tłem obyczajowym i historycznym, to tego u Bednarka po prostu nie ma. Jeśli jednak czytelnik lubi dynamiczne opowieści, w których stawia się głównie na ujętą w krótkie rozdziały akcję, wyrazistych, choć nielicznych bohaterów oraz brutalne, niekiedy wręcz szokujące sceny przemocy to będzie "Pasażerem na gapę" zachwycony. Ja byłam zaintrygowana, ale nadal mam mocno mieszane uczucia.


Magda i Maciej to para złodziei - są młodzi, bardzo zakochani, piękni, sprytni, mocno sobie oddani, uwielbiają ryzyko, łatwe pieniądze, brawurę i mają wiele nierzadko dość naiwnych marzeń oraz planów na przyszłość - para jakby wycięta wprost z amerykańskiego kina akcji ("Dzikość serca", "Prawdziwy romans", "Szybcy i wściekli", "Drive", "Baby driver", "Samotne serca"). I to jest bardzo efektowna, choć mocno przewidywalna klisza. Mimo ich egoizmu, złodziejstwa i wielu błędów są tak urokliwą w swym młodzieńczym zakochaniu parą, że czytelnik jest im w stanie wiele wybaczyć i trzyma za nich kciuki, co więcej nawet ścigający ich stróż prawa jest im w stanie wiele wybaczyć, bo ich złodziejskie dokonania blado wypadają przy bestialskim mordercy, który wplątuje się w losy tej dwójki... Poznajmy ich po nieudanym skoku, w którym giną niemalże wszyscy członkowie grupy, do której należeli Maciej i Magda, chłopak trafia do szpitala psychiatrycznego, unikając w ten sposób więzienia, obmyśla misterny plan ucieczki, w którym ma mu pomóc pozostająca na wolności ukochana. Dość pechowo w ostatniej chwili do sali, w której samotnie przebywa Maciej przybywa nowy pacjent - Konrad Mączyński, znacznie starszy, nieco namolny, rozgadany i niby skupiony na własnej nudnej gawędzie, ale dość spostrzegawczy i sprytny, aby szantażem zmusić chłopaka, by uciekli razem. Maciej zabiera obcego, kompletnie zaskakując Magdę, wyruszają razem do Czech z człowiekiem, który jak się wkrótce okazuje jest opętanym zemstą i żądzą krwi brutalnym mordercą. Jest to obiecujący początek: ciekawa sytuacja, zawikłane i trudne od początku relacje między bohaterami. Na poziomie psychologicznym czy nawet psychiatrycznym widać, że autor posiłkował się wiedzą z tej dziedziny. I bardzo dobrze. Dodatkowo dość szybko pojawia się czwarty bohater, policjant, który schwytał Mączyńskiego i teraz wznawia pościg, traktując sprawę zbiegłego mordercy bardzo osobiście. Wszystko w tej powieści rozgrywa się między tą czwórką postaci, nieliczni bohaterowie drugiego planu to tylko kilkoma gestami zarysowane figury, które mają rzucać odpowiednie światło na głównych bohaterów, stwarzać pewną ramę dla nich, skłaniać ich do działania, pomagać im bądź przeszkadzać, dopełniać ich wizerunku. 

Świat powieściowy też opisany jest tylko w takim zakresie, w jakim jest to bezwzględnie konieczne. Szpital, miasteczko i dworzec w Czechach, przedmieścia polskich miast, zapomniany domek w lesie, hotele, jakaś cela, jakiś pokój - zarysowane bez szczegółów, nie one zatem stanowią o klimacie utworu. Można by wręcz odnieść wrażenie, że te wszystkie miejsca są tak uniwersalne i umowne, że akcja utworu mogłaby się toczyć gdziekolwiek indziej w Europie, czy nawet w którejś z Ameryk. I to jest trochę starta dla czytelnika, który lubi osadzić sobie opowieść w konkretnej rzeczywistości, ale z drugiej strony należy dać prawo autowi, by skupił się na zwrotach akcji i bohaterach, w końcu są też i tacy odbiorcy, którzy wolą dostać dynamiczną opowieść bez nadmiernej obudowy. Jak już wspomniałam jest to rzecz upodobań. Poza tym "Pasażer na gapę" nie jest w gruncie rzeczy historią o świecie osadzoną w konkretnej i znaczącej przestrzeni kulturowej czy obyczajowej, jest przede wszystkim historią o relacjach, o grach, które ludzie między sobą prowadzą, o egoizmie, okrucieństwie, zemście, uporze, o trudnych wyborach. Pod tym względem utwór Bednarka jest książką bardzo interesującą, bo dynamika i zmienność relacji jest w tej powieści większa nawet od sensacyjnej akcji. 

Początkowo wydaje się, że to Maciek dominuje w romantycznym związku, z czasem układ sił, a także wiedza czytelnika na ten temat mocno się zmienia, to Magda jest osobowością trudniejszą, mniej oczywistą, do końca nieprzewidywalną i to ona wydaje się mocniejsza i inteligentniejsza z dwojga młodych. Psychopatyczny przestępca także ciągle uzupełnia swój wizerunek, czytelnik ma szansę poznać jego sposób myślenia, motywacje, obsesje. Pod wieloma względami tak samo jak młodzi zakochani jest to też dość klasycznie zbudowany morderca, do pewnego momentu żył jak przykładny ojciec i mąż, aż pod wpływem jednej informacji wszystkich zaskoczył bestialskimi zbrodniami, co więcej spodobało mu się i zapragnął je kontynuować. I to też mi zapachniało amerykańskim kinem sensacyjnym czy nawet bardziej serialami z serii CSI i im podobnymi oraz stworzonym przez nie konstruktem seryjnego mordercy o psychotycznych skłonnościach. Z kolei ścigający uciekinierów policjant to mądry doświadczony śledczy, tuż przed emeryturą, z dość uporządkowanym życiem rodzinnym, oddany pracy, indywidualista działający niekiedy na granicy prawa, ale zawsze w dobrej wierze, uparty, przenikliwy, zawsze dwa kroki przed innymi. Też klisza, też postać, którą wielbiciel kina sensacyjnego czy kryminałów, może znać skądinąd, kojarzyć z innymi bohaterami odlanymi z tej samej sztancy. I chyba to mi najbardziej przeszkadzało przez dość długi czas w tej powieści: że tych bohaterów świetnie się czyta, dobrze ich sobie można wyobrazić, zrozumieć nawet, są wyraziści, ale zarazem są to postaci wtórne i nienowe. Tak myślałam przez trzy czwarte "Pasażera na gapę" i nadal nie wycofuję się z tego przeświadczenia, ale też muszę przyznać, że finalnie każda z tych postaci jakoś zaskakuje, z każdą dzieje się coś takiego, co z perspektywy całości nadaje tym bohaterom psychologicznej głębi i pozwala dostrzec w nich coś więcej niż proste klisze. Bo owszem ich podstawowa konstrukcja to kalka z tego, co znamy z kina, seriali i z powieści kryminalnych i sensacyjnych, ale może właśnie dlatego w finale ci bohaterowie są tak nieprzewidywalni. Losy Mączyńskiego kończą się tak, że od razu wiadomo, że ta powieść nie jest o nim i nie on był tu najważniejszy, on tylko stworzył zło, wobec którego musieli stanąć i opowiedzieć się pozostali bohaterowie. Znużony i zirytowany ludźmi i światem policjant indywidualista robi totalną woltę i zamiast popaść w zgorzknienie lub bohatersko zginać staje się zaskakującym animatorem wielu wydarzeń. Zakochani też zaskakują i tu rzecz najlepsza - kompozycja powieści jest otwarta, mamy sporo sugestii, ale żadnych oczywistych odpowiedzi jak skończy ta para, każde z nich się zmieniło, co więcej każde z nich zmieniło się inaczej i w innym kierunku, moment kluczowy dla tego związku dopiero nadejdzie, ale czytelnik już go nie zobaczy w powieści, może go tylko dograć na swojej wyobraźni i to jest psychologicznie pieklenie ciekawe. 

Poza kliszami, co do których nadal mam mieszane uczucia, jest w tej powieści też dużo zbędnego brudu życia. Oprócz tego, co oczywiste, czyli opisów bestialskich i okrutnych mordów (jeśli ktoś jest wrażliwy naprawdę nie powinien sobie tego robić i czytać, to nie jest książka dla delikatnych osób) ludzie w tej powieści są często bez powodu paskudni i nieprzyjemni. Personel szpitala psychiatrycznego szczególnie wypada tu przesadnie, pomyśleć by można, że pracujący w nim ludzie mają więcej patologicznych skłonności niż pacjenci. Rodzina Magdy jest uwarunkowana dziedziczeniem jak w powieściach naturalistycznych z XIX wieku. Rodzina policjanta przesiąknięta fałszywymi emocjami związanymi z zięciem, które jakoś nieprzekonująco i na siłę zaczynają się rozwijać w cukierkowym kierunku pod koniec powieści. Nawet młodzi "przyjaciele" Magdy i Maćka z przeszłości to też w większości antypatyczne postaci. Dawny wróg Mączyńskiego i ożywiony tylko we wspomnieniach jego dawny przyjaciel - to także mocno tacy sobie ludzie. I jest w tym jakaś przesada. Jednostronny, a przez to zakrzywiony obraz rzeczywistości, który narusza wiarygodność całej opowieści. Bo oczywiście ludzie są też Tacy, jak opisuje Bednarek, ale są nie tylko Tacy. Młodzi złodzieje, którzy bywają bezmyślni i bezwzględni, gotowi skroić i oszukać absolutnie każdego wypadają na tym tle niegroźnie, a przecież i to nie do końca jest prawdą. Obiektywnie patrząc można ich oskarżyć o współudział w co najmniej jednej zbrodni Mączyńskiego, podczas której byli obecni z powodu własnych wcześniejszych wyborów. W tym brudnym świcie jednak trochę to umyka dzięki temu że są piękni i młodzi, dzięki wątkowi szczenięcej miłości, która wydaje się być niemal jedyną ozdobą rzeczywistości powieściowej. I jest w tym jakaś gierka z czytelnikiem i jakaś nieprawdziwość, która osłabiła wymowę psychologiczną powieści. A gdyby tak pogłębić wspomnienia Mączyńskiego o Aldonce? A gdyby tak rozwinąć wątek brata Magdy i uczuć między tym rodzeństwem?  A gdyby tak napisać więcej o policjancie Szarkim i rozwinąć jego kiełkującą przyjaźń ze ścigającym uciekinierów policjantem? A gdyby tak bez uników i usprawiedliwień dać szansę Magdzie i Maciejowi przyznać, że są zdeprawowani i skłonni do zła bardziej niż myślą? Kilka wątków, a spektrum świata powieściowego by się rozrosło i zyskało wiarygodniejszą, bo pełniejszą  i bardziej zrównoważoną perspektywę. Gdzieś ta powieść traci balans i ta strata rzutuje na całość.

Niemniej..... "Pasażer na gapę" to mocna, dynamiczna, psychologicznie interesująca powieść. Dla fanów gatunku z pewnością szansa na dobrą rozrywkę. Intryga nie jest może zawikłana, ale jej przebieg potrafi zaskoczyć. Ciekawie prowadzony jest rozwój relacji między postaciami, które czytelnik ma szansę w kilku etapach i odsłonach odkrywać, w dużej mierze dzięki dość umiejętnie wplecionym w główny watek retrospekcjom (świetnie uzupełniają one wątek główny na początku powieści, potem zdarza się jednak, że trochę rozbijają akcję). Dla mocnego finału i otwartego zakończenia (bardzo, bardzo intrygujący pomysł) warto przeczytać.

Za możliwość przeczytania "Pasażera na gapę" dziękuję organizatorce book tour Andżelice Jaczyńskiej oraz Czytam dla przyjemności, a także autorowi - Adrianowi Bednarkowi