nie jestem naiwnym marzycielem, wcale, często jednak oglądam się za siebie z pewnym politowaniem i rozrzewnieniem, patrzę sobie na inną mnie w innych czasach, to byłam całkiem fajna ja, a przecież dziś myślę sobie "bez sensu to było, urocze, ale bez sensu"; kiedy człowiek jest młody czy raczej - aby być precyzyjnym - kiedy ja byłam młoda, myślałam, że wszelkie wartości mają moc i gabaryt 24-karatowego brylantu, że są czyste, przejrzyste, cenne, że to są rzeczy wielkie - miłość, przyjaźń, lojalność, rodzina i cała reszta, a przecież wcale nie, okazało się, że nie, to tylko małe karzełki ubrane dla niepoznaki w królewskie szaty, czasami miłość bywa miałka, mała i pokurczona, ileż razy poświeciłam czas i emocje tylko po to by odkryć, jak bardzo czegoś/kogoś nie chcę, jak dalece jest to pozorne i płytkie, nawet przyjaźń bywała usuwalna, przemykała między palcami, a rodzina... cóż... z rodzina tak naprawdę i zupełnie dobrze jest jedynie na zdjęciu, a i tam nie zawsze, itd. itp., trochę jeszcze w to wszystko wierzę, oczywiście, ale z jakimś takim ironicznym uśmiechem w tle, z niedowierzaniem zerkam na te rzeczy doskonale niedoskonałe, które być może dokładnie takie powinny być, pełne usterek jak ja sama
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz