kiedy byłam mała, nie taka bardzo, ale mniej więcej kilkuletnia, bardzo lubiłam wyjeżdżać do siostry mojego ojca, ciotka nazywała się Mariola, mieszkała w Tychach, czyli na Górnym Śląsku i była ładna, zadbana, kobieca, bardzo zgrabna, miała męża, który był naprawdę dobrym, porządnym facetem i jak sadzę bardzo ją wówczas kochał, a mnie rzeczywiście lubił, ich dom był (przynajmniej w moich oczach) oazą spokoju i ładu, którego w moim domu rodzinnym nie znajdywałam za grosz, czułam się u ciotki ponadprzeciętnie bezpiecznie i opuszczałam ją zawsze z jakimś pełnym wyrzutów sumienia żalem, że już trzeba jechać, wracać do rodzinnego chaotycznego kociołka, wracałam i płakałam;
ciotka nie miała żadnych zabawek, bo nie miała dzieci, ale nie przeszkadzało mi to za bardzo, w domu było akwarium z glonojadem, który mnie fascynował, były płyty z muzyką, kolorowy telewizor, gry planszowe, co wieczór mogłam liczyć na partyjkę kości, to był dom jakby nie dla dzieci, ale i tak było fajnie, nauczyłam sie pić kefir w upały, co do tej pory praktykuję i słuchać Janis Joplin, nauczyłam się grać w Masterminda i statki, dowiedziałam się, że życie może toczyć się spokojnie, a była to cenna wiedza;
ciotka i wujek mieli tam też drewnianą klepsydrę, którą bawiłam się godzinami, strasznie chciałam mieć taką klepsydrę, własną, jak dorosnę (bo nie miałam żadnej nadziei, że dadzą mi swoją), nie wiem dlaczego, ale ta duża drewniana klepsydra, na którą tysiąc razy kazano mi uważać, żeby się nie zbiła, kojarzyła mi się ze spokojnym uładzonym domostwem, ze światem, który przynajmniej w sali mikro, czyli w skali jednego domu czy raczej małego mieszkania, da się ująć w ramy, da się uładzić i można się w nim spokojnie rozsiąść, osadzić, ta klepsydra obiecywała mi to samo na własność, może to przez ten miarowo i spokojnie przesypujący się piasek? nie wiem, gapiłam się na niego i myślałam chyba o niczym; w każdym razie marzyłam o takiej klepsydrze, wtedy bardzo, a potem, wiele lat potem kilka razy nosiłam sie z zamiarem kupienia klepsydry, ale jakoś nie wychodziło, ciągle były to nie takie klepsydry, nie taki moment, nie było ich zwyczajnie gdzie postawić; a zmierzam to tego, że: właśnie dziś zupełnie przypadkiem, nagle i bez planu kupiłam sobie klepsydrę, inną niż tamta, choć ukryte wewnątrz przesypywanie jest całkowicie takie samo, jak wtedy w Tychach, dawno temu, tu i teraz podarowałam sobie klepsydrę i sprawiło mi to nieprawdopodobną przyjemność, chodzę i co chwilę odwracam ją do góry nogami, jestem władcą czasu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz