"Wszyscy postępują tak samo. Sądzą, że ich grzechy są oryginalne i wyjątkowe. Zwykle powtarzają się bez końca."
Od dłuższego czasu pomimo natłoku innych zajęć czytam "Amerykańskich bogów" Gaimana, którego pisarstwo uważam za jedno z istotniejszych odkryć tego roku. Książka już od dawna na mnie zerkała z empikowych półek, bo pojawiły się jej liczne wznowienia na fali kręconego na jej podstawie serialu, który podobno robi furorę, ale... serialu nie widziałam jeszcze, więc wróćmy do książki, a zatem... no jest świetna, to kolejna wspaniała powieściowa konstrukcja, bo oczywiście wyobraźnia Gaimana ma rozmach (przede wszystkim nie jest wtórna, nawet gdy nawiązuje do czegoś, co znane, jest to pisarz ponadprzeciętnie samodzielny i bardzo kreatywny), ale przy tym wszystkich fantastycznych elementach, postaciach, światach całe to powieściowe uniwersum jest technicznie znakomicie skonstruowane, nie ma zbędnych scen, ślepych zaułków wątkach ani najdrobniejszych epizodach, nie ma błędów w logice i komplementarności wydarzeń, to jest niezwykle rozbuchana wizja świata gęsto zaludnionego przez mozaikę bogów i ludzi, którzy ich czcili lub nie, ale pomimo tego bogactwa postaci i rozwidleń akcji Gaiman świetnie panuje nad spójnością świata, który powołuje do życia, do tego czarny humor, niebanalna intryga, sporo pięknych opowieści z bardzo przekonującą psychologią postaci, no świetnie to jest napisane, językowo, technicznie, stylistycznie, takie dzieło błyskotliwej inteligencji i wyobraźni; druga ciekawa rzecz - stara, ale zawsze jara kompozycja szkatułkowa, oczywiście nie w wersji XVI czy nawet XIX-wiecznej, ale widać tu inspirację, mnóstwo osobnych pełnoprawnych legend (baśni, mitów, noweli czasem? nie do końca umiem je zbiorczo sklasyfikować) ukryto w tej powieści, im mógłby one zafunkcjonować samodzielnie jako... ogólnie mówiąc opowiadania obyczajowe; oczywiście to nie jest materiał na Nobla, to nie jest literatura tego typu, ale jest to najwyższego sortu literatura fantasy i podobnie jak w "Niegdziebądź" bardzo mnie ten świat wchłonął, choć był to całkowicie inny świat, co zresztą też podziwiam, tzn. to, że każda powieść Gaimana jest jakby osobną kreacją, osobnym pomysłem na rzeczywistość...; i teraz o czym to jest.... chyba o tym, że potrzebujemy bogów, a oni nas, że nie istniejemy bez siebie, może też o tym, jak człowiek bywa uwikłany w historię, przeszłość i innych ludzi i jak poprzez to potrzebuje boga, potrzebuje go sobie stworzyć, aby trwać; starzy bogowie ze wszystkich mitologii świata (muszę przyznać, że sporo się też o tych mitologiach dowiedziałam) podejmują rywalizację z bogami XXI wieku, rywalizację o ludzi i ich pamięć, uwielbienie, uwagę, jest też Cień - postać główna, tajemniczy człowiek, którym bogowie się interesują i którego wciągają w swoją walkę - to jest chyba jedyny element powtarzalny u Gaimana: wyrazista postać główna, która zostaje wydobyta ze zwykłego życia i wciągnięta w fantastyczny świat, w którym chcąc nie chcąc musi się odnaleźć i w którym wbrew początkowych wątpliwościom znakomicie się odnajduje... genialny jest też drugi plan bohaterów, to rzeczywiście świetny kawał powieści, przyznam bez bicia, że z chęcią obejrzę serial, bo chyba mi nie starcza wyobraźni, żeby sobie "Amerykańskich bogów" samodzielnie zwizualizować....
monolog Samanthy "Amerykańscy bogowie" |
**********
Neil Gaiman "Amerykańscy bogowie" |
*********
Neil Gaiman "Amerykańscy bogowie" |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz