grzęznę w wypracowaniach, które co tu dużo gadać są nudne jak nieszczęście, w międzyczasie spaceruję po fantastycznych i mrocznych światach, po pełnej potworów i potworności metafizyce, to miły spacer, mimo wszystko - miły, ktoś spaceruje stale obok mnie, w moich myślach, w mojej głowie i w rzeczywistości także niekiedy, w efekcie coraz rzadziej oglądam się za siebie, a może jedynie oglądam się inaczej, spoglądam w inne rejony...; jest coś pięknego i smutnego w pisaniu Riggsa, jest świat w tonacji noir, którą lubię za jej nierzeczywistość i półmrok, wszyscy ci osobliwi ludzie i ścigające ich monstra, zwykły niezwykły chłopiec, magia i zawirowania czasu... to oczywiście jest jakoś pociągające, ale mnie bardziej uwodzi psychologiczna i egzystencjalna warstwa tej opowieści, czy jeśli bezpieczna wieczność oznacza ograniczenie wolności i totalną monotonię, to warto w niej pozostać? czy warto kochać i celebrować wspomnienia i utraconą miłość dziesiątki lat, gdy nie jest ona wzajemna? Jest przecież Emma, dziewczyna, która czeka i pamięta - bez nadziei i oczekiwań, bo te z czasem gasną, i jakby to był mój sen, i jakby to było prawie o mnie? jakaś kalka czegoś z kiedyś... taka kobieta, która czeka bez nadziei - refren wielu moich snów...; tymczasem czytam bajkę dla dużych dzieci, podoba mi się, nic nie jest w niej łatwe, nic nie jest czarne ani białe, i choć jest to baśniowa fantastyka, to dla mnie to jest też prawda, w perspektywie życia i rzeczywistości, jej faktury i specyfiki, to jest prawda, której nie mogę dotknąć, ale którą czuję i znam
Ransom Riggs "Osobliwy dom pani Peregrine" |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz