rano biegałam, było przyjemnie chłodno, miałam ładne widoki na wielką wodę i dość monotonną ścieżkę, ale wyciszyłam się dzięki tej monotonii, co było konieczne, bo dzień wydawał się nie mieć końca w ten jątrzący, przykry sposób, w jaki ciągną się niektóre dni, podszyte niewypowiedzianym niepokojem i wynikającym z osobności smutkiem, martwił mnie ten dzień po prostu, na wiele sposobów, ale po południu okazało się, że wbrew moim przeświadczeniom jednak jadę na wycieczkę rowerową do Nysy... no to pojechałam, z pewną ulgą, i dobrze się okazało być w tej Nysie, wracało się rowerami wieczorem, pola pachniały zbożem, słońce zachodziło... i tym sposobem dzień, który ciągnął się do niemożliwości i zaczął dość cierpko, skończył się jakoś tak pięknie i harmonijnie, co rzeczywiście napawa mnie optymizmem, ostrożnym, ale... jednak optymizmem, moja pamięć robiła zdjęcia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz