wybraliśmy się na spacer do lasu, niespiesznie i noga za noga, tylko po to, aby iść, z nami pies, biały maltańczyk, zwany też Betillą lub po prostu Suką, z rasy wydawałoby się zawzięty salonowiec, ale w duszy mieszanka dobermana i dzikiego wilka, a w lesie pięknie było, grzyby wyglądały spod krzaków, aż się proszą, aby zrywać i zauważać, przynajmniej te spożywcze..., piękne wrzosy całymi połaciami rosnące po bokach ścieżek, resztki jagód, pierwsze jeżyny, jakby to był sen lub wyobrażenie, jakieś późnoletnie i wczesnojesienne życie tętniące po leśnych ścieżkach, pięknie po prostu było i wówczas pies znalazł "dziczyznę", czyli dziko złożone przez (chyba) lisa ciemne i wonne guano, i co zrobił nasz mały, śliczny biały piesek? ano zażył tej perfumy, zgrabnym ruchem obcierając w nim swój kark i boczek, i to by było na tyle... trzeba było wrócić i odszorować śmierdzącego i szczęśliwego psa.... taki mamy folklor, ale las, no las ciągle był cudny - wiadomo, do tego po drodze słony karmel... oczywiście, tym razem rzemieślniczy, resztki zupy pomidorowo-kokosowej, abstrakcyjna dyskotekowa żarówka i bieganie krótką trasą, i Mad Max, najnowszy i świetny, z cudowną Charlize Theron (recenzja Mad Maxa) - w sumie nieźle, jak na dzień, który zaczął się od wrzosów i dzikiego guana, w sumie dorodny czas wyciskany jak cytryna, ale przecież wcale nie było on cierpki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz