Przyznaję od razu, że w ogóle nie znam malarstwa Mieczysława Reyznera i nie kojarzą go z niczym, ale ostatnio w muzeum, to głównie jego obraz zwrócił moją uwagę i był taki zdecydowanie do zapamiętania, w końcu mało kto maluje z takim pietyzmem starość, i to taką starość zupełną, chylącą się ku nicości i bezruchowi, a jednak jakoś przepiękne mi się wydały te stare kobiety w swoim wyciszeniu i spokoju; zazwyczaj myślę raczej, że starość jest straszna, czy co najmniej trudna, o swojej własnej myślę z prawdziwym lękiem, ale tutaj jednak było jakoś ładnie, jakoś mnie to ujęło, obraz jest duży, więc te kobiety wydają się niemalże naturalnej wielkości, i tak sobie siedzą, schowane i wycofane, ale jednak obecne i niewzruszone, jakby zrobiły wobec świata krok w tył, a jednak nadal w nim pozostawały, świetne ujęcie, jest Coś w tym obrazie, Coś co mnie zatrzymało, i sprawiło, że poczułam się jakbym miała z tymi postaciami wspólną cechę, której nie umiem dookreślić, ale która po prostu jest; muszę przyznać, że realizm (którego nie jestem przesadną entuzjastką, gdy jest dominującym lub jedynym nurtem w dziele) podobał mi się dotąd zazwyczaj głównie w niektórych XIX-wiecznych powieściach, a i tu nie zawsze, ale jak się okazuje spodobał mi się także na obrazie, zawsze to pewna nowość, zawsze to jakiś zachwyt
Mieczysław Reyzner "Kobiety modlące się w kruchcie" (1902) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz