kiedy byłam bezczelnie młoda, uważałam, że przywiązania są niebezpieczne i nadal myślę, że miałam rację, komukolwiek powierzasz siebie, ryzykujesz więcej niż wszystkim, co masz, bo przecież tylko to się naprawdę posiada - samego siebie, tylko to mamy rzeczywiście w ofercie i jakże często powierzamy to na zmarnowanie.... w szkole Dni Otwarte i nagle zbiegło się sporo ludzi, których lubię, "starych" dzieci, co to już niby wysłane w świat, ale wracają, pomyślałam o tym hojnie rozdawanym czasie i zaangażowaniu, które mi do nich uciekły, nie z żalem, ale że po prostu tak było, potem pomyślałam, w jak wiele przywiązań się uwikłałam, wsiąkłam w miłości, sympatie, przyjaźnie.... sprawy całkiem bezcenne i wzbogacające życie, ale.... wystawiam się z ich powodu na stratę, jak na strzał od losu i wiem, że on musi nastąpić, i są chwile, że wpadam z tego powodu w absolutną i daremną panikę, czuję jak ściga mnie strach o każde drogie mi życie, w tym także o moje własne, i nie mogę prawie oddychać, tak się boję, a przecież poza tym wiem, że muszę się zgodzić na tę pełną okrucieństwa bezradność, to cena za ryzyko wszelkich powiązań czy raczej przywiązań; być może (zapewne) wariacieje... tak myślę; tymczasem powiesiłam w domu anioła, był to zupełnie niepotrzebny z racjonalnych względów wydatek, ale od dawna chciałam go mieć i marzył mi się, naprawdę mieszkał na stałe w mojej głowie, odkąd go kilka lat temu zobaczyłam, i teraz poczułam, że jest pilnie potrzebny, i przyniosłam go z pracowni L.L., i zawiesiłam nad biurkiem, i minimalnie jest mi z tą zamyśloną transcendencja bezpieczniej, czasami to minimalnie wystarczy, żeby nie histeryzować za mocno i zbyt widocznie, czasami musi wystarczyć, żeby nie ogłupieć do reszty
anioł od L. Lazarskiej, która maluje je tak, że im wierzę |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz