pierwszy raz od dawna wybrałam się do teatru i to od razu na totalną klasykę, czyli Molier, czyli "Chory z urojenia", a jednak fajne to było, autentycznie zabawne, lekkie, nieprzekombinowane, ostatnia sztuka Moliera w zacnej odsłonie, aktorzy trochę się przycinali, ale główna postać kapitalna, córka na drugim planie świetna, śpiewy w antraktach jakoś zbędne, ale za to oniryczna scena urojeń hipochondryka ciekawie zrobiona, rzecz mimo wszystko cenna i nietypowa w sztuce klasycznej, być może jedyne co mi się jakoś nie do końca zgadza to plakat reklamujący spektakl - reprodukcja Rembrandta "Lekcja anatomii doktora Tulpa", sygnał pójścia na skojarzeniową łatwiznę, za którą nic nie stoi, ani estetycznie, ani w swojej wymowie ten Molier i Rembrandt do siebie nie przystają, choć faktycznie ramy sztuki, w których wspomina się o śmierci Moliera na scenie, ocierają się klimatem o obraz Rembrandta, poza tym jednak nic, trochę się czepiam zresztą.... chciałam przecież tylko powiedzieć, że zapomniałam, jak fajnie może być w teatrze i że kontakt z żywą sztuką, trwającą tu i teraz, dziejącą się, jest jedyny w swoim rodzaju
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz