są takie jesienne wieczory, że tylko klasyka się sprawdza, zatem "Śniadanie..." i Holly Golightly, kobieta zjawisko, a przecież opowiedziana przez mężczyznę (po dwakroć, bo i przez męskiego autora i przez męskiego narratora), słodko-gorzka postać, nawet nie umiem określić, czy ją w ogóle lubię, być może wcale nie, ale za to o dziwo coraz lepiej ją rozumiem, nie urzeka mnie co prawda jej wdzięk, ale podziwiam osobowość, wolę życia, przetrwania, swego rodzaju epikureizm "uczciwej blagierki", mam słabość do nieoswajalnych stworzeń w każdej sytuacji, z czego zresztą nagminnie stworzenia tego typu korzystają
Truman Capote"Śniadanie u Tiffany`ego" |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz