świetnie jest gdy na pierwszy plan wychodzi stara wiejska szeptucha, jakaś taka archetypiczna kobiecość, spektakularny, ale pozbawiony histerii i taniego dramatyzmu tragizm kobiecego losu, Sońka jest jak osobny, prawie ponadczasowy byt w świecie, który wydaje się na pół rzeczywisty na pół boleśnie realny, niesamowita postać, ale gdy zaczyna do głosu dochodzić Igor, człowiek współczesny i płaski jak uliczny chodnik, podobnie jak jego współczesna perspektywa, w której góruje cały ten sztafaż blichtru, teatralizacji czy raczej celebratyzacji świata, nagle robi się przeciętnie, jest w tym wszystkim dysonans, zapewne zamierzony, ale do mnie to nie przemawia, mnie to zgrzyta, konstrukcyjnie też mnie to nie przekonało, choć i tu jest to - jak się wydaje - celowy gest pisarza (że niby trwa prawdziwa opowieść i od razu jest przekładana na przedstawianie teatralne, ujmowana w ramy fikcji); z drugiej strony trzeba jednak docenić, że jest to powieść po prostu pięknie napisana, wręcz poetycko momentami, pełna metafizyki, która nie ma nic wspólnego z religijnością, a to jest cenne, to jest przyjemne, to do mnie mówi; jest to też opowieść o miłości i o tym, czym może ona być, czym może się stać i co może ona zrobić z ludzkim życiem, okrutna opowieść i może dlatego mnie ujmuje
I. Karpowicz "Sońka" |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz