cały weekend gdzieś z tyłu z mną skradała się myśl, że może czas by już wracać do domu, do moich głupich kotów, do moich książek, do zielonogórskiego życia, że pod wieloma względami jest być może na to czas, że rozsądniej byłoby już wracać, po prostu powiedzieć "wystarczy", zanim się w tym tu i teraz rozpuszczę i zakorzenię, ale okazało się, że nie umiem jeszcze tego zrobić, że nie umiałam, może nawet nie chciałam, zostałam zatem, zapewniłam kotom jeszcze trochę opieki i nie wróciłam do domu; moje ciało odpoczywa i rozkoszuje się, jest całkiem zadowolone, opalone, dobrze je, mocno śpi, jest mu przyjemnie; mój umysł kontempluje sobie świat, celebruje równowagę, rozgląda się, zauważa, ostrożnie kontrolując rzeczywistość, milczymy sobie często, ale nic nam nie umyka; moje zszargane serce, które pełne jest histerycznych przewrażliwień także teraz z byle powodu odpala wszystkie czerwone lampki, które ma do dyspozycji i chce uciekać nawet od własnego cienia, tak już ma, ale nawet i ono, choć niechętnie rusza się z domu, miewa dobre chwile, więc trwa sobie dobry czas w sumie; i tylko raz, i tylko na chwilę ogarnął mnie dziś jakiś mały, ale dotkliwy gniew, czy raczej irytacja, jakaś tupiąca niecierpliwość, która wyrosła z moich nieufności i innych przeświadczeń [jeśli nie ma żadnych planów, ram, zamierzeń, to wszystko może być tylko powierzchowną grą i sztafażem, wyzyskiem człowieka przez człowieka, na który muszę niepewnie patrzeć, a wówczas nie chce mi się w takie rzeczy bawić czy jakkolwiek w nich uczestniczyć, nie że mnie to tylko martwi, zwyczajnie zniechęca, nuży, ale może też jestem tu niesprawiedliwa, bo ulegam swoim przewrażliwieniom, może to tak nie jest, uwzględniam to, uwzględniam inne opcje, chcę wierzyć w mylność uczulających pozorów jak zawsze i póki co wierzę jednak, wierzę, że to tylko strach i obawa, że to tylko darowana przestrzeń, że trzeba poczekać; drażni mnie też to, czego czasami nie mówię, by nie wychodzić przed szereg, nie wtrącać się, by nie zaszkodzić, nie prać cudzej świadomości, a myślę milcząc: oczywiście to komu się poddasz, jest ważne, trzeba wybrać mądrze, ale też moment, w którym to robisz, jest ważny, ani za wcześnie, ani za późno, bo wszystko mija, pryska, rozpuszcza się w jałowym niedoczekaniu lub pochopności zupełnie tak samo, tymczasem często przegapiamy dobre momenty, gubimy je - powinnam to powiedzieć, ale nie wolno się tak wtrącać w innego człowieka, w jego myślenie, w jego niepewności, człowieka wolno tylko wysłuchać, no to tylko uśmiecham się, słucham i milczę, bo często wypada milczeć, nawet gdy ma się coś do powiedzenia, ostatecznie nie jestem nieomylna], ale przeżułam tę kłującą irytację, ten lekko jadowity gniew, a także przede wszystkim ten egoizm i arogancję, która za nim niekiedy stoi i wyplułam przez lewe ramię, nie siejąc zniszczeń, zagryzłam całość słonym karmelem, otrzepałam się i już - w takich razach stary, poczciwy Jędrek miał zwyczaj mawiać, że czasami nie trzymam ciśnienia.... no to by się teraz zdziwił, nauczyłam się! choć wówczas, gdy to mówił, miał rację oczywiście - poza tym: kupiłam sobie dwie piękne sukienki, wiszą teraz i patrzą na mnie, zupełnie po kobiecemu napełnia mnie to błogim zadowoleniem; migają mi czasem nadal moje czerwone lampki STOP-u (bo wiem na pewno, że czegoś nie wiem, coś jest niewypowiedzianego w powietrzu od pewnego czasu), bo przecież bywam tchórzem, a mimo to chyba jednak CHWILO TRWAJ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz