mała cicha wioska, do której dotarłam w upale, spacerując po okolicy... miejsce wycięte ze świata, jakby bez czasu i bez wydarzeń, a przecież wiadomo, że w każdym z tych domów dzieje się, trwa jakieś życie, każdy z nich to samoistny wielki świat, ale trwa też upał, więc ludzi na zewnątrz nie ma, nawet psy dogorywały w ciszy, jakoś mnie jednak ten spokój oczarował, wlał się we mnie, nad wszystkim dominuje kościół oczywiście, zwykły, wiejski, choć całkiem spory kościół, żaden cud architektury, ale przecież to on jakoś odmierza tu czas, narodzin, ślubów, śmierci i innych epokowych chwil... byłam w tej wiosce kilka dni temu, a dziś nadal trwa dla mnie jej senny klimat, mija mi sobota pełna prostych, dyskretnych gestów, taka piękna czuła powolność podlewana winem, dobry czas, pomimo smutku, który jakby spływa na mnie po ścianach gęstą falą i osadza mi się na kościach
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz