była sobie kiedyś mała stacyjka, teraz jest ona już tylko śladem po sobie samej, nie zatrzymują się na niej pociągi, nie przychodzą tam ludzie, tylko dwa razy dziennie pociąg towarowy z właściwą mu obojętnością przetacza się przez nią z łoskotem, i to już, i to wszystko, chyba tak wyobrażam sobie starość i siebie, i to nie jest wcale jakaś straszna wizja, tylko jakiś taki piękny, pełen uroku smutek, przysiadłam sobie na tej stacyjce i myślałam o kierunkach, o szansach, o ich braku, o zmianach, o ryzyku, które one zawsze niosą, pomyślałam sobie też, jak bezsensowną rzeczą jest strach, wiadomo, że go czasem czuję jak każdy, wiadomo, że się pod nim uginam niekiedy, a przecież nas to nie ratuje, zło i dobro przychodzą tak czy siak, a czasami w ogóle nas omijają, topiąc nasze życie w nijakości i niedzianiu się, co przecież też nie jest czymś niekorzystnym, jednak strach niczego nie zmienia, przed niczym nie chroni, co najwyżej każe się uchylić, ale przecież przyjdzie coś innego, a nie można uchylić się przed wszystkim, coś w końcu nadciąga i nic nas nie chroni, nic nie chroni na pewno mnie, i kiedy kilka lat temu zachorowałam, to winny był właśnie strach, dziś wiem, jak dalece był bezsensowny, nawet niepotrzebny, absurdalnie wiem to dopiero teraz, tutaj na tej zapomnianej, rozpadającej się kolejowej stacyjce, której być może jestem ostatnim użytkownikiem, nie wysiadłam co prawda z pociągu, ale siedzę na peronie i może czekam na coś, a przez głowę płyną mi słowa
******
zaskoczył mnie deszcz, do ośrodka odwiozła mnie Marta, trochę podobna do mojej Marty, a jednak przecież niepodobna, spytano mnie "Gniewasz się?", choć nie było, o co się gniewać i to zupełnie nie było to, co wtedy czułam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz