ostatnio raz w tygodniu chodzę pieszo na drugi koniec miasta, na indywidualne lekcje, co tydzień mijam wielkie czereśniowe drzewo, które bez liści i kwiatów nie wygląda zbyt reprezentacyjnie - czarne, stare, pełne sęków i wykrzywionych gałęzi, jakby wygrażało niebu, ale teraz zakwitło i jest spektakularne, niezależnie od wyglądu przywołuje mi ono zawsze te same wspomnienia:
koło domku działkowego babci Krysi, który zbudowała (czy ktoś jej zbudował? nie wiem) sobie na ziemi ojca niedaleko naszego domu (bo babcia mieszkała w bloku, ale chciała mieć domek, ogródek i truskawki, choć zupełnie nie miała do tego cierpliwości) stała sobie wielka, stara, rozłożysta czereśnia, ojciec usiłował odganiać od niej szpaki, ale z biegiem lat stracił entuzjazm, postawił jakiegoś daremnego strach na wróble i tyle, ja natomiast spędzałam na tej czereśni długie godziny, wspinałam się, chowałam w kwiatach, zrywałam przepyszne żółte czereśnie, wielkie, dojrzałe i słodkie - i to jest właśnie takie rozkoszne i słodkie wspomnienie, poza tym w ogródku babci kwitły żółte irysy, które po jej śmierci trochę usiłowałam ratować i trochę mi się to udawało, długo podjadałam też dziczejące truskawki oraz dziko rosnący w tej okolicy szczaw, potem domek stał zamknięty i przechowywano tak meble babci po jej śmierci, nie wolno tam było wchodzić, ale i tak wchodziłam, głucho pachniało tam babcią i jej rzeczami, jej życiem, ale później już tylko starością, stęchlizną i kurzem, domek podupadał, teraz go już nie ma, czereśni też, choć nie pamiętam jak to się stało, że zniknęły, chyba zwyczajnie czereśnia zestarzała się i uschła, a domek? nie wiem, niedaleko domku była też wielka jabłoń malinówka, nie przepadałam za jej twardymi jabłkami, choć jeśli się w nie wgryźć był słodkie w smaku, ta jabłonka też zniknęła w którymś momencie, ojciec chyba lubił wycinać drzewa, lubił niszczyć, bo niszczenie to najszybsza forma odmiany, a on lubił odmiany, miał wiele entuzjazmu, ale szybko się zniechęcał, w efekcie dom oraz cała okolica, cała rodzinna historia pęczniały z biegiem lat od jego nieukończonych pomysłów i inicjatyw, ale wracając do czereśni... i czasu gdy jeszcze była, pamiętam, że mnie zachwycała i że była tak zbudowana, ale bardzo wygodnie się na niej siedziało, czułam się tam u siebie i bezpiecznie, a za domkiem babci wśród truskawek był taki wielki dół, nie wiem na co, ale nie wolno mi się było do niego zbliżać, wszyscy ciągle drżeli, że tam wpadnę, ale jakoś nikt nigdy go nie zabezpieczył - straceńczy niepokój typowy dla mojej rodziny, wiec długo było tak, że chodziłam tylko do czereśni, ale nie na pole truskawek, przynajmniej do pewnego czasu, potem przestałam się tego dołu bać i właziłam do niego dla zabawy; czasami na czereśnię kogoś zabierałam, na pewno Ankę, moją kuzynkę oraz Arka, syna znajomych rodziców, z perspektywy czasu wiem, że nie przepadałam za żadnym z nich, a czereśnia jakoś ratowała i ozdabiała mi czas, który musiałam z nimi spędzać - o tym wszystkim właśnie myślę, gdy mijam czereśnie w drodze na zajęcia, myślę o tym przez kilka sekund, ale za to za każdym razem
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz