Mój kolega Krzyś piecze ciasta, nauczył się tego po pewnej życiowej katastrofie i teraz piecze i judzi mnie kolejnymi ciastami, znając moje niepospolite łakomstwo, patrzę na Krzysia z zazdrością i podziwem, bo mam wrażenie, że mnie moje katastrofy nie nauczyły niczego, tzn. niczego kreatywnego, nie wyniosłam z nich żadnej pozytywnej umiejętności i teraz myślę sobie: Więc po co to było? Czemu tak bez profitów? Wszystko to oczywiście pewien żart, marudzę bez sensu na fali niedostępności ciasta, to tylko zwykłe przekomarzanie się z własnymi przeznaczeniami, w których istnienie przecież nie wierzę. Z moich katastrof wyniosłam przecież niezbywalną wiedzę, że umiem je przetrwać i że umiem ocalić coś więcej niż dymiące zgliszcza, sadzę nowe rośliny na dymiących popiołach i być może jest to jedyna forma nieśmiertelności, na jaką mogę liczyć.
A może by tak znowu zacząć piec?...... dawno, dawno temu, na studiach jeszcze umiałam robić pyszne bułeczki cynamonowe. Może nadal umiem? A ciasto bananowo-gruszkowe Krzysia wygląda tak:
A może by tak znowu zacząć piec?...... dawno, dawno temu, na studiach jeszcze umiałam robić pyszne bułeczki cynamonowe. Może nadal umiem? A ciasto bananowo-gruszkowe Krzysia wygląda tak:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz